„Przecież to normalne, że babcia pomaga” – historia o tym, jak łatwo stracić siebie, kochając innych
– Mamo, przecież to normalne, że babcia pomaga – usłyszałam dziś od Kasi, mojej córki, kiedy po raz pierwszy od miesięcy odważyłam się powiedzieć, że jestem zmęczona. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w pianie, zmywając kolejne talerze po obiedzie, który ugotowałam dla całej rodziny. Wnuki biegały po salonie, śmiejąc się i rozrzucając klocki po całym pokoju. Kasia siedziała przy stole z telefonem w ręku, a ja czułam, jak narasta we mnie frustracja.
Zawsze uważałam, że bycie babcią to największy dar, jaki mogłam dostać od życia. Kiedy urodził się mój pierwszy wnuk, poczułam, że wróciły do mnie wszystkie te radości, które kiedyś czułam jako młoda mama. Zapach małych rączek, wieczorne kołysanki, wspólne gotowanie kakao. Byłam szczęśliwa, że mogę to wszystko znów przeżywać – ale już bez tej codziennej presji i strachu o przyszłość. Wydawało mi się wtedy, że teraz będzie tylko lepiej.
Ale życie napisało inny scenariusz. Kasia wróciła do pracy szybciej niż planowała. Jej mąż, Tomek, często wyjeżdżał służbowo. Z dnia na dzień stałam się nie tylko babcią „od święta”, ale pełnoetatową opiekunką. Najpierw było to kilka godzin dziennie – „Mamo, tylko na chwilę”, „Mamo, muszę załatwić coś w urzędzie”, „Mamo, dzieci są przeziębione i nie mogą iść do przedszkola”. Potem te chwile zamieniły się w całe dni.
Początkowo czułam się potrzebna. Lubiłam patrzeć, jak wnuki rosną, jak uczą się nowych rzeczy. Ale z czasem zaczęłam zauważać, że moje życie coraz bardziej podporządkowuje się rytmowi ich potrzeb. Przestałam chodzić na spotkania z koleżankami – bo zawsze coś wypadało. Przestałam czytać książki – bo wieczorem byłam zbyt zmęczona. Nawet moje ukochane kwiaty na balkonie zaczęły usychać – nie miałam już siły ani czasu się nimi zajmować.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz poczułam prawdziwą złość. Była sobota. Kasia zadzwoniła rano:
– Mamo, Tomek musi jechać do pracy na cały dzień. Mogłabyś przyjść do nas i zostać z dziećmi?
– Kasiu, miałam dziś plany…
– Ale przecież to tylko jeden dzień! – przerwała mi bez słuchania.
Zgodziłam się. Jak zawsze.
Tego dnia patrzyłam na siebie w lustrze i nie poznawałam tej kobiety. Zmęczone oczy, siwe włosy niedbale spięte gumką. Gdzie podziała się ta energiczna Maria, która jeszcze kilka lat temu chodziła na nordic walking i śmiała się z przyjaciółkami przy kawie? Czy naprawdę jestem już tylko babcią? Czy moje życie już nie należy do mnie?
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Kasią.
– Kasiu… Ja naprawdę cię kocham i kocham twoje dzieci. Ale czasem czuję się zmęczona. Chciałabym mieć trochę czasu dla siebie.
Kasia spojrzała na mnie zdziwiona:
– Mamo, przecież to normalne, że babcia pomaga! Ty zawsze byłaś taka energiczna. Nie przesadzaj.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Poczułam się winna – jakbym była egoistką tylko dlatego, że chciałam trochę odpocząć.
Od tamtej pory zaczęłam coraz częściej myśleć o swoim życiu sprzed lat. O tym, jak bardzo cieszyły mnie drobne rzeczy: wyjście do kina z mężem (nie żyje już od pięciu lat), wspólne wyjazdy nad morze z przyjaciółkami z młodości. Teraz wszystko wydawało się odległe i nierealne.
W pewnym momencie zaczęły pojawiać się sygnały od mojego ciała – bóle głowy, bezsenność, rozdrażnienie. Lekarz powiedział mi wprost: „Pani Mario, musi pani zadbać o siebie. Inaczej długo pani nie pociągnie”. Ale jak zadbać o siebie, kiedy wszyscy wokół oczekują ode mnie poświęcenia?
Pewnego dnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Zosia. Zawsze była dla mnie wzorem niezależności – mimo że też miała wnuki, potrafiła postawić granice.
– Mario – powiedziała – musisz nauczyć się mówić „nie”. Twoja córka cię kocha, ale przyzwyczaiła się do tego, że zawsze jesteś na zawołanie.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy naprawdę mogę powiedzieć „nie”? Czy nie zranię wtedy Kasi? Czy nie przestanę być dobrą matką i babcią?
Przez kilka dni zbierałam się na odwagę. W końcu zadzwoniłam do Kasi.
– Kasiu… Musimy porozmawiać.
– Co się stało? – zapytała zaniepokojona.
– Kocham was bardzo i chcę pomagać dzieciom. Ale muszę mieć też czas dla siebie. Chciałabym wrócić na zajęcia jogi i spotykać się z koleżankami. Nie mogę być codziennie u was.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo… Myślałam, że lubisz spędzać czas z wnukami…
– Lubię! Ale jestem też człowiekiem. Potrzebuję odpoczynku.
Kasia była wyraźnie rozczarowana. Przez kilka dni nie dzwoniła wcale. Bolało mnie to bardzo – czułam się winna i samotna. Ale jednocześnie poczułam ulgę. Po raz pierwszy od dawna miałam wolny wieczór tylko dla siebie.
Z czasem relacje zaczęły się układać na nowo. Kasia musiała nauczyć się radzić sobie sama – i dała radę. Ja wróciłam do swoich pasji: zaczęłam czytać książki, zapisałam się na jogę i nawet pojechałam z Zosią na weekend do Krakowa.
Dziś wiem jedno: kochać rodzinę to nie znaczy zapominać o sobie. Czasem trzeba postawić granice – nawet jeśli boli to nas i naszych bliskich. Bo jeśli nie zadbamy o siebie, nie będziemy mieli siły kochać innych.
Czy naprawdę musimy wybierać między byciem dobrą babcią a byciem sobą? Czy rodzina potrafi zaakceptować nasze potrzeby tak samo jak swoje? Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce czuje to samo co ja?