Prezent z nutą goryczy – historia Kingi i Marka

– Odbierz, to może coś ważnego – powiedziałam cicho, patrząc na Marka, który już od kilku minut nerwowo obracał w dłoniach kubek z herbatą. Wieczór był spokojny, prawie senny, a jednak czułam w powietrzu napięcie, którego nie potrafiłam nazwać. Przez uchylone okno wpadał chłodny powiew wczesnej jesieni, niosąc ze sobą zapach mokrych liści i czegoś jeszcze – czegoś nieuchwytnego, co zwiastowało zmianę.

Marek spojrzał na ekran telefonu, marszcząc brwi. – Nieznany numer. Ciekawe, kto mnie potrzebuje o tej porze? – mruknął pod nosem, ale odebrał. Przez chwilę słuchał w milczeniu, a potem jego twarz pobladła. – Tak… Tak, rozumiem… Zaraz będę – powiedział cicho i rozłączył się. Spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem. – Muszę wyjść. To… ważne.

Nie pytałam. W naszym małżeństwie nauczyłam się nie zadawać zbyt wielu pytań. Zbyt często odpowiedzi bolały bardziej niż niewiedza. Marek założył kurtkę i wyszedł, zostawiając mnie samą z moimi myślami i narastającym niepokojem.

Siedziałam przy stole, patrząc na parującą herbatę i próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. W głowie kłębiły mi się wspomnienia – te dobre i te złe. Nasze życie nigdy nie było łatwe. Marek zawsze był zamknięty w sobie, a ja zbyt często udawałam, że wszystko jest w porządku. Może dlatego tak bardzo bolało mnie każde jego milczenie.

Godzina minęła powoli. Kiedy wrócił, był blady jak ściana i trzymał w rękach niewielką paczkę owiniętą szarym papierem. Położył ją na stole i usiadł naprzeciwko mnie.

– Kinga… Muszę ci coś powiedzieć – zaczął drżącym głosem. – To prezent… od kogoś, kogo dawno nie widziałem.

Spojrzałam na paczkę z niepokojem. – Od kogo?

Marek spuścił wzrok. – Od mojej matki.

Zamarłam. Matka Marka zniknęła z naszego życia wiele lat temu, zostawiając po sobie tylko żal i niedopowiedzenia. Nigdy nie rozmawialiśmy o niej otwarcie. Wiedziałam tylko tyle, że Marek miał do niej żal o rzeczy, których nigdy mi nie wyjaśnił.

– Dlaczego teraz? – zapytałam cicho.

– Jest chora. Bardzo chora. Chciała się pożegnać… i dać mi coś na pamiątkę.

Cisza między nami była gęsta jak mgła za oknem. W końcu Marek rozdarł papier i wyjął ze środka stary srebrny zegarek oraz list.

– Chcesz przeczytać? – zapytał mnie, podając mi kartkę.

Wzięłam ją do ręki, czując jak drżą mi palce.

„Synku,

Wiem, że zawiodłam cię wiele razy. Wiem też, że nie zasługuję na twoje przebaczenie. Ten zegarek należał do twojego ojca – chciałam ci go oddać wcześniej, ale zabrakło mi odwagi. Jeśli możesz, wybacz mi. Jeśli nie – przynajmniej pamiętaj dobre chwile.

Mama”

Oddałam list Markowi i spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich łzy i gniew jednocześnie.

– Co teraz? – zapytałam cicho.

Marek długo milczał. – Nie wiem… Chciałem ją znienawidzić za wszystko, co zrobiła. Za to, że zostawiła mnie samego z ojcem alkoholikiem… Ale teraz…

Przysunęłam się bliżej i objęłam go ramieniem. Wiedziałam, że to dla niego trudne bardziej niż cokolwiek innego.

– Może powinieneś ją odwiedzić? – szepnęłam.

Spojrzał na mnie z bólem w oczach. – A jeśli nie potrafię jej wybaczyć?

– To nie chodzi o nią… To chodzi o ciebie. O to, żebyś mógł żyć dalej bez tego ciężaru.

Przez kolejne dni Marek chodził jak cień samego siebie. Nie spał nocami, przeglądał stare zdjęcia i czytał list matki w kółko. Widziałam, jak bardzo cierpi, ale nie potrafiłam mu pomóc inaczej niż być obok.

W końcu pewnego ranka powiedział: – Jadę do niej. Muszę to zrobić.

Pojechałam z nim do szpitala w Krakowie. Droga była długa i milcząca. Kiedy weszliśmy do sali, zobaczyłam starszą kobietę o siwych włosach i zmęczonych oczach. Uśmiechnęła się słabo na widok Marka.

– Synku…

Marek usiadł przy jej łóżku i przez chwilę oboje milczeli. Potem zaczęli rozmawiać – najpierw ostrożnie, potem coraz szczerzej. Słuchałam ich rozmowy i czułam łzy napływające do oczu.

Matka Marka opowiadała o swoim życiu po odejściu od rodziny – o samotności, o żalu i o tym, jak bardzo tęskniła za synem każdego dnia. Marek mówił o swoim bólu, o tym jak musiał radzić sobie sam z ojcem pijakiem i jak bardzo brakowało mu matki w najtrudniejszych chwilach dzieciństwa.

Na koniec matka poprosiła go o przebaczenie.

– Nie wiem, czy potrafię… Ale spróbuję – odpowiedział Marek cicho.

Wyszliśmy ze szpitala późnym popołudniem. Marek był cichy, ale widziałam w jego oczach ulgę pomieszaną ze smutkiem.

Wieczorem siedzieliśmy znów przy kuchennym stole. Tym razem cisza była inna – spokojniejsza, mniej bolesna.

Patrzyłam na Marka i zastanawiałam się: ile jeszcze tajemnic kryje nasze życie? Czy można naprawdę wybaczyć przeszłość? A może są rany, które nigdy się nie zagoją?

Czasem myślę, że każdy z nas nosi w sobie jakiś prezent z nutą goryczy – wspomnienie lub przedmiot, który przypomina o tym, co straciliśmy i czego nigdy już nie odzyskamy.