„Powinnam być wdzięczna, że mnie wziął z dzieckiem?” – Historia o miłości, która zamieniła się w walkę o godność

– Powinnaś być wdzięczna, że w ogóle cię wziąłem z tym twoim bachorem! – wykrzyczał Paweł, trzaskając drzwiami kuchennymi. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, a w głowie dudniło mi tylko jedno zdanie: „Czy naprawdę to powiedział?”.

Mój syn Kuba miał wtedy dziewięć lat. Od trzech lat byłam żoną Pawła, który na początku wydawał się czułym, troskliwym mężczyzną. Poznaliśmy się na szkolnym zebraniu – nasze dzieci chodziły do tej samej klasy. On był wdowcem, ja samotną matką po rozwodzie. Wydawało mi się, że los się do mnie uśmiechnął. Paweł był inny niż mój były mąż – nie pił, nie krzyczał, miał dobrą pracę w urzędzie miasta. Przez pierwsze miesiące czułam się jak w bajce.

Ale bajki mają to do siebie, że kończą się szybko. Z czasem Paweł zaczął coraz częściej podkreślać, ile dla mnie robi. „Gdyby nie ja, nie miałabyś nawet na wakacje nad morzem”, „Tylko dzięki mnie Kuba ma ojca” – powtarzał przy każdej okazji. Na początku tłumaczyłam sobie, że to żarty. Ale z czasem te słowa zaczęły boleć coraz bardziej.

W tamten wieczór, po tej kłótni, długo siedziałam na balkonie. Kuba spał w swoim pokoju, a ja płakałam cicho, żeby nie usłyszał. W głowie przewijały mi się obrazy z przeszłości: jak Paweł pierwszy raz zabrał nas na wycieczkę do Krakowa, jak uczył Kubę jeździć na rowerze. Ale też te wszystkie drobne upokorzenia – spojrzenia jego matki podczas rodzinnych obiadów, komentarze szwagra: „No, Paweł to ma serce!”.

Następnego dnia próbowałam z nim porozmawiać.
– Paweł, dlaczego tak powiedziałeś? Przecież wiedziałeś, że mam dziecko…
– Bo to prawda! – przerwał mi ostro. – Każdy facet by się dwa razy zastanowił. Ja ci dałem dom, rodzinę. A ty tylko narzekasz!
– Ja nie narzekam…
– Właśnie narzekasz! Zawsze coś ci nie pasuje. Może powinnaś sobie przypomnieć, skąd przyszłaś.

Zamarłam. „Skąd przyszłam” – czyli z małego mieszkania na blokowisku, z alimentami ledwo wystarczającymi na życie. Przypomniałam sobie te wszystkie noce, kiedy Kuba miał gorączkę i byłam z nim sama. Jak bardzo wtedy marzyłam o kimś takim jak Paweł.

Ale czy naprawdę powinnam być wdzięczna za to, że ktoś mnie „wziął”? Czy miłość to przysługa?

Zaczęłam obserwować nasze życie z dystansu. Paweł coraz częściej wracał do domu rozdrażniony. Jego córka Zosia traktowała Kubę jak intruza – „To nie jest twój pokój! Tata kupił go dla mnie!” – krzyczała pewnego dnia, gdy Kuba chciał pożyczyć jej książkę. Próbowałam rozmawiać z Pawłem o tym, jak Zosia traktuje Kubę.
– Dzieci muszą się dogadać same – rzucił tylko i wrócił do oglądania wiadomości.

W pracy też nie było łatwo. Pracowałam jako kasjerka w Biedronce na osiedlu. Często słyszałam od klientek: „O, pani to ma dobrze! Mąż urzędnik!”. Tylko ja wiedziałam, ile kosztuje mnie ta „dobra sytuacja”.

Pewnego dnia Kuba wrócił ze szkoły smutny.
– Mamo… czy Paweł mnie nie lubi?
Zatkało mnie.
– Dlaczego pytasz?
– Bo powiedział Zosi, że jestem tylko gościem…

Serce mi pękło. Przytuliłam go mocno i obiecałam sobie: już nigdy nie pozwolę nikomu nas upokarzać.

Wieczorem postawiłam wszystko na jedną kartę.
– Paweł, musimy porozmawiać.
– O czym znowu?
– O tym, jak traktujesz mnie i Kubę. Nie jestem twoją własnością ani twoim projektem charytatywnym. Jeśli uważasz, że powinnam być wdzięczna za twoją łaskę, to chyba nie mamy o czym rozmawiać.
– Co ty wygadujesz?!
– To ty powiedziałeś te słowa. I one bolą bardziej niż wszystko inne.

Przez chwilę patrzył na mnie zdziwiony. Potem wzruszył ramionami i wyszedł z domu.

Tej nocy podjęłam decyzję. Rano spakowałam siebie i Kubę. Zadzwoniłam do mamy – „Mamo, czy możemy się u ciebie zatrzymać?” – zapytałam drżącym głosem.
– Oczywiście, córeczko. Zawsze masz tu dom.

Wyprowadziłyśmy się tego samego dnia. Paweł nawet nie zadzwonił.

Pierwsze tygodnie były trudne – ciasnota u mamy, szukanie nowej pracy (bo Biedronka była za daleko), tłumaczenie Kubie, dlaczego już nie mieszkamy z Pawłem i Zosią. Ale z każdym dniem czułam się coraz silniejsza.

Dziś mija rok od tamtej kłótni. Mam nową pracę w bibliotece miejskiej i pierwszy raz od dawna czuję się spokojna. Kuba znów się uśmiecha i ma nowych kolegów w szkole.

Czasem pytam siebie: czy naprawdę musiałam przejść przez tyle upokorzeń, żeby zrozumieć swoją wartość? Czy kobieta z dzieckiem naprawdę powinna być wdzięczna za byle jakie uczucie? A może każda z nas zasługuje na szacunek i prawdziwą miłość?

Co wy o tym myślicie? Czy wdzięczność za „ratunek” to naprawdę fundament szczęścia?