Pod jednym dachem: Jak przetrwałam zdradę i chorobę – moja walka o siebie

– Nie wierzę ci, Piotr! – krzyknęłam, czując jak głos łamie mi się w gardle. Stałam w kuchni, oparta o blat, a on patrzył na mnie z tą swoją kamienną twarzą. Właśnie wróciłam ze szpitala, gdzie usłyszałam najgorszą diagnozę w życiu: rak piersi. Myślałam, że to najgorsze, co może mnie spotkać. Ale wtedy zobaczyłam wiadomość na jego telefonie – „Tęsknię za tobą. Kiedy znowu się zobaczymy?” – podpisana przez Martę, jego koleżankę z pracy.

Przez chwilę miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie wiruje. Piotr milczał. W końcu westchnął ciężko i powiedział: – To nie tak, jak myślisz.

– A jak? – zapytałam drżącym głosem. – Bo ja widzę to bardzo jasno.

Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z roztrzaskaną duszą i nową rzeczywistością. Zawsze myślałam, że jesteśmy silni razem. Że po dwudziestu latach małżeństwa nic nas nie złamie. A jednak…

Następnego dnia obudziłam się z ciężarem na piersi – dosłownie i w przenośni. Czekała mnie pierwsza wizyta u onkologa. Piotr był już w pracy. Zostawił mi kartkę: „Trzymaj się”. Tak po prostu. Bez słowa wsparcia, bez rozmowy o tym, co się stało.

W szpitalu czułam się jak cień samej siebie. Lekarz mówił coś o biopsji, chemii, operacji… Słowa odbijały się od mojej głowy jak piłeczki pingpongowe. Widziałam tylko twarze innych kobiet – jedne płakały, inne patrzyły w pustkę. Poczułam się samotna jak nigdy wcześniej.

Wieczorem zadzwoniła mama. – Aniu, jak się czujesz? – zapytała cicho.

– Nie wiem… Mamo, Piotr mnie zdradził – wyszeptałam i wtedy po raz pierwszy się rozpłakałam.

Mama milczała długo. – Dziecko… wróć do nas na wieś. Tu odpoczniesz, będziemy cię wspierać.

Ale ja nie chciałam uciekać. To był mój dom, moje życie. Miałam dwie dorosłe córki – Magdę i Zosię – które studiowały w Warszawie. Nie chciałam ich martwić bardziej niż musiałam.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat. Chemia, badania, szpitalne łóżka. Piotr był obecny tylko ciałem – robił zakupy, odwoził mnie na leczenie, ale między nami była lodowata pustka. Czasem słyszałam go przez drzwi sypialni, jak rozmawia z kimś przez telefon szeptem.

Pewnego dnia Magda wróciła do domu bez zapowiedzi. Zobaczyła mnie łysą po pierwszej chemii i rozpłakała się.

– Mamo… dlaczego nic nie mówiłaś?

– Nie chciałam was martwić – odpowiedziałam cicho.

Magda spojrzała na Piotra z nienawiścią.

– Tata cię zostawił?

– Nie… jeszcze nie – odpowiedziałam gorzko.

Wieczorem usiadłyśmy razem na kanapie. Magda ścisnęła moją dłoń.

– Mamo, nie pozwól mu cię tak traktować. Jesteś silniejsza niż myślisz.

Te słowa zapadły mi głęboko w serce. Ale czy naprawdę byłam silna? Każdego dnia patrzyłam w lustro i widziałam kogoś obcego – wychudzoną kobietę bez włosów, zgaszone oczy.

Wkrótce prawda wyszła na jaw. Piotr przyznał się do romansu z Martą.

– To był błąd… Byłem zagubiony… Bałem się twojej choroby…

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

– Ty się bałeś? A ja?

Nie miał odpowiedzi.

Zaczęliśmy żyć obok siebie jak współlokatorzy. Każdy dzień był walką – o zdrowie, o godność, o resztki normalności dla córek. Zosia przyjechała na święta i próbowała udawać, że wszystko jest jak dawniej. Ale widziałam jej łzy w nocy.

Mama przyjechała do nas na kilka dni.

– Aniu, musisz podjąć decyzję. Albo mu wybaczysz i spróbujecie to naprawić, albo odejdź i zacznij żyć dla siebie.

Nie wiedziałam, co robić. Bałam się samotności bardziej niż śmierci.

Któregoś dnia podczas kolejnej chemii poznałam Ewę – kobietę po rozwodzie, która też walczyła z rakiem.

– Mąż mnie zostawił zaraz po diagnozie – powiedziała mi bez ogródek. – Ale wiesz co? Teraz wiem, że to była najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przydarzyć. Odkryłam siebie na nowo.

Jej słowa zaczęły kiełkować we mnie jak ziarenko nadziei.

Po kilku miesiącach leczenia usłyszałam od lekarza: – Wyniki są dobre. Jest szansa na remisję.

Wróciłam do domu i spojrzałam na Piotra inaczej niż dotąd. Zrozumiałam, że nie chcę już żyć w kłamstwie i strachu.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole.

– Piotrze… chcę rozwodu – powiedziałam spokojnie.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– Aniu… proszę…

– Nie proś mnie o litość. Przebaczam ci, ale nie chcę już być twoją żoną.

To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Ale poczułam ulgę.

Córki wsparły mnie całym sercem. Mama była dumna ze mnie jak nigdy wcześniej.

Dziś jestem po operacji i kolejnych badaniach kontrolnych. Uczę się żyć na nowo – sama ze sobą, ale nie samotna. Odkrywam pasje, spotykam się z przyjaciółkami, zaczynam czuć radość z drobiazgów.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Czy musiałam przejść przez piekło, żeby odnaleźć własną wartość?” Może tak… Ale czy wy byście potrafili wybaczyć zdradę? Czy lepiej walczyć o małżeństwo za wszelką cenę czy wybrać siebie?