Ostatni tydzień z mamą: Dom, który już nie był jej domem

— Mamo, czemu płaczesz? — zapytałam cicho, kiedy po raz pierwszy od lat zobaczyłam ją tak roztrzęsioną. Siedziała na mojej kanapie, wpatrzona w okno, jakby za szybą mogła znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, które od tygodni ją dręczyły. Jej dłonie drżały, a ramiona były przygarbione, jakby cały świat przygniatał ją swoim ciężarem.

— Nie wiem, Kasiu… — wyszeptała. — Po prostu nie wiem, co dalej robić.

Jeszcze tydzień temu nie wyobrażałam sobie, że moja mama — zawsze silna, zawsze opanowana — będzie potrzebować mojego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Przez trzydzieści lat była żoną mojego ojczyma, Marka. To on wychowywał mnie i mojego brata, kiedy nasz biologiczny ojciec zniknął z naszego życia. Zawsze byli zgodni, wspierali się nawzajem. Mama powtarzała mi, że to właśnie dzięki Markowi nauczyła się ufać ludziom na nowo.

Ale teraz… Teraz coś się zmieniło. Marek ma 74 lata i ledwo chodzi po domu. Mama ma 67 i od miesięcy jest jego jedyną opiekunką. Ich rozmowy stały się krótkie, pełne pretensji i niedopowiedzeń. Kiedy dzwoniłam do niej wieczorami, słyszałam w jej głosie zmęczenie i rozczarowanie.

— On już mnie nie słucha — mówiła mi przez telefon. — Wszystko wie lepiej. Nawet kiedy proszę go, żeby nie zostawiał naczyń w zlewie, patrzy na mnie jak na powietrze.

Nie chciałam wierzyć, że ich relacja może się tak rozpaść. Przecież przez tyle lat byli dla siebie oparciem. Ale kiedy mama zadzwoniła w zeszły poniedziałek z płaczem i poprosiła, żebym ją odebrała z dworca, wiedziałam, że sprawy zaszły za daleko.

Przyjechała do mnie z jedną walizką i torbą pełną leków dla Marka. — Może wrócę za kilka dni — powiedziała niepewnie. — Muszę odpocząć.

Przez pierwsze dwa dni spała niemal bez przerwy. Budziła się tylko na herbatę i kilka słów rozmowy. Widziałam, jak bardzo jest wyczerpana.

— Mamo, czy coś się wydarzyło? — zapytałam któregoś wieczoru.

Zamilkła na chwilę, a potem zaczęła mówić cicho:

— Wiesz… On już mnie nie potrzebuje jako żony. Potrzebuje pielęgniarki. I chyba nawet tego nie docenia. Kiedyś rozmawialiśmy godzinami o wszystkim: o polityce, o dzieciach, o planach na przyszłość. Teraz tylko narzeka albo milczy.

Próbowałam ją pocieszyć:

— Może to tylko chwilowe? Może jest zmęczony chorobą?

Ale ona pokręciła głową:

— To trwa już miesiącami. Przestał mnie widzieć jako partnerkę. Jestem dla niego przezroczysta.

Wtedy przypomniałam sobie dzieciństwo. Marek był dla nas dobrym ojczymem — zabierał nas na rowery do lasu pod Warszawą, uczył jeździć na nartach w Zakopanem. Mama śmiała się wtedy głośno i szczerze. Teraz jej śmiech był cichy i wymuszony.

Trzeciego dnia zadzwonił Marek:

— Gdzie jest twoja matka? — zapytał szorstko.

— Odpoczywa u mnie — odpowiedziałam spokojnie.

— Nie rozumiem tego wszystkiego. Przecież nic się nie stało! — burknął i odłożył słuchawkę.

Wieczorem mama zaczęła płakać:

— On nawet nie zapytał, czy ze mną wszystko w porządku…

Próbowałam ją przekonać, żeby została u mnie dłużej:

— Mamo, może powinnaś pomyśleć o sobie? O swoim zdrowiu?

Ale ona tylko wzruszyła ramionami:

— Nie umiem zostawić go samego. Nawet jeśli już nie jestem dla niego ważna.

W kolejnych dniach zaczęłyśmy rozmawiać o przeszłości. Mama opowiadała mi o swoich marzeniach sprzed lat: chciała podróżować po Europie, nauczyć się włoskiego, może nawet napisać książkę o swoim życiu.

— A teraz? — zapytałam delikatnie.

— Teraz czuję się jak cień samej siebie — odpowiedziała smutno.

W piątek odwiedził nas mój brat Paweł. Od razu zobaczył, że mama jest przybita:

— Mamo, musisz coś zmienić! — powiedział stanowczo. — Nie możesz poświęcać całego życia dla kogoś, kto tego nie docenia!

Mama spojrzała na niego z wyrzutem:

— Pawełku, to nie takie proste…

Wieczorem usiadłyśmy razem przy stole kuchennym. Mama patrzyła na swoje dłonie:

— Wiesz, Kasiu… Dom, do którego wrócę za kilka dni… On już nie jest mój. To miejsce pełne wspomnień, ale bez ciepła. Czuję się tam obco.

Zrobiło mi się jej żal jak nigdy wcześniej. Chciałam ją zatrzymać u siebie na zawsze, ale wiedziałam, że to niemożliwe.

W sobotę rano mama zaczęła pakować swoje rzeczy:

— Muszę wrócić — powiedziała cicho. — Marek sobie beze mnie nie poradzi.

Odprowadziłam ją na dworzec. W pociągu długo milczałyśmy. W końcu mama uśmiechnęła się smutno:

— Dziękuję ci za ten tydzień… Przypomniałam sobie, kim byłam kiedyś.

Patrzyłam za odjeżdżającym pociągiem i czułam bezsilność. Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych aż do końca? Czy można jeszcze odnaleźć swoje miejsce w świecie, który już dawno przestał być naszym domem?