Osiem miesięcy pod presją: Czy naprawdę jestem tylko portfelem dla własnych rodziców?
— Michał, czy możesz przelać dziś pieniądze? Ekipa czeka, a tata już się denerwuje — głos mamy przez telefon był napięty, jakby od tego przelewu zależało jej życie. Znowu. Osiem miesięcy temu zgodziłem się pomagać rodzicom w remoncie mieszkania. Wtedy wydawało mi się to oczywiste — jestem ich jedynym dzieckiem, a oni całe życie ciężko pracowali. Ale z każdym kolejnym miesiącem czułem się coraz bardziej jak bankomat, a nie syn.
Pamiętam, jak to się zaczęło. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, mama z notesem pełnym wyliczeń, tata z marsową miną. — Michał, musimy zrobić remont. Ściany odpadają, rury ciekną. Nie mamy już siły na te wszystkie awarie — mówiła mama, a jej głos drżał. Tata tylko milczał, patrząc na mnie spod krzaczastych brwi. — Pomóż nam, synu — dodał w końcu, jakby to była oczywistość.
Zgodziłem się bez wahania. Pracowałem wtedy w dużej firmie IT w Warszawie, zarabiałem nieźle jak na trzydziestolatka. Poza tym… zawsze czułem się odpowiedzialny za ich szczęście. Może dlatego, że od dziecka byłem pod ich czujnym okiem. Mama była nadopiekuńcza, kontrolowała każdy mój krok. Gdy miałem pięć lat i nie chciałem jeść zupy, potrafiła płakać przez pół dnia. Tata był jej przeciwieństwem — zamknięty w sobie, surowy, rzadko okazywał uczucia. Ich wieczne kłótnie o drobiazgi sprawiały, że często zamykałem się w swoim pokoju i marzyłem o ucieczce.
W szkole podstawowej byłem tym cichym chłopakiem z dobrymi ocenami, który nigdy nie zapraszał nikogo do domu. Wstydziłem się chaosu i napięcia, które tam panowały. Mama potrafiła wybuchnąć płaczem przy obcych, tata trzaskał drzwiami. Z czasem nauczyłem się być niewidzialny — nie sprawiać problemów, nie zadawać pytań, nie mieć własnych potrzeb.
Teraz, po latach, znów czułem się jak ten chłopiec. Każdego miesiąca przelewałem połowę pensji na konto rodziców. — To tylko na czas remontu — powtarzała mama. Ale remont ciągnął się bez końca: raz hydraulik się spóźnił, raz zabrakło pieniędzy na kafelki, potem okazało się, że trzeba wymienić całą instalację elektryczną. Tata coraz częściej narzekał na moje wybory życiowe: — Po co ci ta praca w Warszawie? Kiedy znajdziesz sobie porządną dziewczynę? — pytał z przekąsem.
Moje życie osobiste praktycznie przestało istnieć. Zrezygnowałem z wyjazdu ze znajomymi w góry, bo „teraz każda złotówka się liczy”. Przestałem chodzić na siłownię — karnet kosztował za dużo. Nawet randki ograniczyłem do minimum; trudno zaprosić kogoś na kawę, gdy wiesz, że musisz oszczędzać na farbę do ścian rodziców.
Najgorsze były jednak rozmowy telefoniczne z mamą. — Michałku, czy możesz jeszcze trochę dorzucić? Ekipa mówi, że trzeba kupić lepsze materiały… — słyszałem niemal co tydzień. Gdy próbowałem tłumaczyć, że też mam swoje wydatki, mama zaczynała płakać: — Myślałam, że jesteś naszym synem…
Czułem się coraz bardziej wyczerpany psychicznie i fizycznie. W pracy zacząłem popełniać błędy. Szef zaprosił mnie na rozmowę: — Michał, co się z tobą dzieje? Zawsze byłeś solidny…
Nie miałem komu się wygadać. Moja dziewczyna Ania próbowała mnie wspierać: — Musisz postawić granice! Twoi rodzice nie mogą traktować cię jak skarbonki! — mówiła stanowczo. Ale ja nie umiałem odmówić mamie. Bałem się jej łez i wyrzutów sumienia.
Pewnego wieczoru wróciłem do pustego mieszkania i usiadłem na podłodze. Przelew na 2500 zł właśnie wyszedł z mojego konta. Spojrzałem na saldo: zostało mi 400 zł do końca miesiąca. Poczułem złość i bezsilność.
Zadzwoniła mama.
— Michałku…
— Mamo! — przerwałem jej ostrzej niż zwykle. — Nie mam już pieniędzy! Nie mogę tak dalej żyć! Czy wy w ogóle myślicie o mnie?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Myślałam… że chcesz nam pomóc…
— Pomagam wam od ośmiu miesięcy! Oddaję wam połowę pensji! Nie mam życia! — głos mi drżał.
— Jesteś niewdzięczny…
Rozłączyła się.
Przez całą noc nie mogłem zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: Czy naprawdę jestem złym synem? Czy mam prawo żyć po swojemu?
Następnego dnia zadzwoniła Ania.
— Michał, musisz pomyśleć o sobie. Twoi rodzice są dorośli. Ty też masz prawo do szczęścia.
Po pracy pojechałem do rodziców. Drzwi otworzyła mi mama z zapuchniętymi oczami.
— Przepraszam… — powiedziałem cicho.
— My też przepraszamy… Może trochę przesadziliśmy…
Tata milczał, ale po chwili poklepał mnie po ramieniu.
Usiedliśmy razem przy stole. Po raz pierwszy od lat rozmawialiśmy szczerze o naszych potrzebach i granicach. Ustaliliśmy nowy plan: będę pomagał finansowo w miarę możliwości, ale nie kosztem własnego życia.
Dziś wiem jedno: rodzina jest ważna, ale nie można pozwolić jej zniszczyć siebie samego. Czy naprawdę musimy wybierać między lojalnością wobec bliskich a własnym szczęściem? A może da się znaleźć złoty środek? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?