„Odsuń się, synu. To robota dla mężczyzny” – czyli jak dorastałam w cieniu ojcowskich oczekiwań

– Odsuń się, synu. To robota dla mężczyzny – powiedział mój ojciec, ledwo powstrzymując się od przewrócenia oczami, gdy mój mąż Michał próbował dorzucić węgla do grilla. Byliśmy na działce, wśród zapachu dymu i śmiechu dzieci biegających po trawie. Ale w tej chwili wszystko ucichło. Nawet ptaki jakby przestały śpiewać.

Poczułam znajome ukłucie w żołądku. To samo, które czułam jako dziecko, gdy tata podnosił głos na mamę albo kiedy patrzył na mnie z rozczarowaniem, bo nie potrafiłam przybić gwoździa prosto. Do trzeciego roku życia byłam przekonana, że mam na imię „Dynia”. Tak mnie wołał – z czułością, ale też z nutą pobłażliwości. Wtedy to było słodkie. Teraz, jako dorosła kobieta, rozumiem, że to był sposób na trzymanie mnie w bezpiecznym, dziecięcym świecie. Tam, gdzie nie trzeba podejmować decyzji ani sprzeciwiać się ojcu.

Michał spojrzał na mnie pytająco. W jego oczach widziałam mieszankę złości i bezradności. Był dumny z tego, że umie zrobić świetną karkówkę na grillu – nauczył się tego od swojego taty. Ale przy moim ojcu zawsze czuł się jak chłopiec, któremu nie wolno dotknąć narzędzi dorosłych.

– Może Michał by dzisiaj pogrillował? – zaproponowałam nieśmiało, próbując rozładować napięcie.

Ojciec spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu.

– Dynia, ty się lepiej zajmij sałatką. Michał niech odpocznie. Ja wiem najlepiej, jak to zrobić.

Zacisnęłam pięści. Mama stała obok z miską ziemniaków i udawała, że nie słyszy. Zawsze tak robiła – znikała w kuchni albo w ogrodzie, gdy tata zaczynał rządzić. Przez lata nauczyła się nie wychylać.

Pamiętam, jak miałam szesnaście lat i chciałam pojechać z koleżankami pod namiot nad jezioro. Tata powiedział: „Nie ma mowy. Dziewczyny same? To niebezpieczne”. Wtedy pierwszy raz się zbuntowałam. Krzyczałam, płakałam, ale nic to nie dało. Mama tylko ścisnęła mnie za rękę i szepnęła: „On taki już jest”.

Teraz patrzyłam na Michała – mojego męża, partnera, który zawsze mnie wspierał. Wiedziałam, że ta sytuacja go boli. Po obiedzie usiedliśmy razem na ławce pod jabłonią.

– Czuję się tu jak piąte koło u wozu – powiedział cicho Michał. – Twój tata mnie nie akceptuje.

– On wszystkich traktuje tak samo – odpowiedziałam, choć wiedziałam, że to nieprawda. Mój brat Tomek zawsze był oczkiem w głowie taty. To jemu pozwalał prowadzić samochód po polnej drodze, to jemu kupił pierwszy scyzoryk.

Zawsze czułam się niewidzialna przy Tomku i tacie. Byłam „Dynią” – śmieszną dziewczynką do przytulania i zabawiania gości.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Tata opowiadał historie z młodości – o tym, jak budował dom własnymi rękami i jak „prawdziwy facet” powinien radzić sobie w życiu. Michał milczał. Ja też milczałam.

Po kolacji mama podeszła do mnie w kuchni.

– Nie przejmuj się tatą – powiedziała cicho. – On już się nie zmieni.

Ale ja nie chciałam się już nie przejmować. Czułam narastającą złość i żal. Dlaczego muszę wybierać między lojalnością wobec rodziny a szacunkiem do własnego męża? Dlaczego kobiety w naszej rodzinie zawsze muszą ustępować?

Następnego dnia rano postanowiłam porozmawiać z tatą. Serce waliło mi jak młotem.

– Tato…

Spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi.

– Co jest?

– Chciałabym, żebyś dał Michałowi szansę przy grillu. On naprawdę to lubi i umie robić świetne mięso.

Tata prychnął.

– A co on może wiedzieć o grillowaniu? Ja całe życie robiłem grilla na tej działce!

– Ale może czasem warto spróbować czegoś nowego? Pozwól mu dziś pogrillować.

Przez chwilę myślałam, że wybuchnie śmiechem albo zacznie krzyczeć. Ale tylko wzruszył ramionami.

– Róbcie jak chcecie – burknął i wyszedł do ogrodu.

Tego dnia Michał przygotował grilla. Mięso wyszło soczyste i pachnące. Dzieci były zachwycone. Nawet tata zjadł dokładkę i mruknął pod nosem: „Nie jest źle”.

Wieczorem siedziałam sama na tarasie i patrzyłam na zachodzące słońce. Czułam ulgę, ale też smutek. Wiedziałam, że ta mała wygrana niczego nie zmieni na stałe. Tata zawsze będzie taki sam – dumny, uparty i zamknięty na zmiany.

Ale może właśnie o to chodzi – żeby próbować? Żeby nie dać się zamknąć w roli „Dynii”, która tylko przytakuje i spełnia oczekiwania innych?

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet w Polsce żyje w cieniu takich ojców? Ile z nas boi się powiedzieć głośno: „Chcę inaczej”? Czy kiedyś nadejdzie dzień, kiedy przestaniemy być tylko czyimiś córkami lub żonami i staniemy się po prostu sobą?