Oddałam wszystko córce, a ona odwróciła się ode mnie: Historia matki z Łodzi

„Julio, proszę cię, nie rób mi tego!” – mój głos załamał się, gdy stałam na klatce schodowej jej nowego mieszkania w Łodzi. W rękach ściskałam reklamówkę z domowym rosołem i świeżo upieczonym chlebem. Wiedziałam, że za tymi drzwiami jest moja córka, moja jedyna rodzina, a jednak czułam się jak intruz. „Mamo, teraz nie mogę rozmawiać. Mam gości. Oddzwonię później” – usłyszałam zza drzwi jej zmęczony, ale stanowczy głos. Drzwi zatrzasnęły się z cichym kliknięciem. Zostałam sama na zimnej klatce schodowej, słysząc zza ściany śmiech i rozmowy.

Nie byłam wykształconą kobietą. Skończyłam tylko technikum odzieżowe i całe życie pracowałam w szwalni na Bałutach. Moje dłonie były wiecznie popękane od igieł i detergentów, a plecy bolały tak bardzo, że czasem nie mogłam się wyprostować. Ale nigdy nie narzekałam. Wiedziałam, po co to robię – żeby Julia miała lepsze życie niż ja.

Jej ojciec, Andrzej, odszedł do innej kobiety, gdy Julia miała siedem lat. Pamiętam ten dzień jak dziś – deszcz bębnił o parapet, a ona tuliła się do mnie w łóżku i pytała: „Mamo, czy tata wróci?”. Nie wrócił. Zostałyśmy same w dwupokojowym mieszkaniu na Retkini. Każdego ranka wstawałam o czwartej, szykowałam jej kanapki i modliłam się, żeby w szkole nikt jej nie dokuczał przez stare buty czy brak markowych ubrań. Kiedy płakała z tego powodu, tuliłam ją i szeptałam: „Córeczko, kiedyś będziesz miała wszystko. Musisz tylko być silna i dobra”.

Oszczędzałam każdy grosz. Nie kupowałam sobie nic poza najtańszym mydłem i kawą zbożową. Gdy przyszła pora na studia, sprzedałam obrączkę po babci i wzięłam kredyt w SKOK-u. Wszystko dla niej – moje marzenia, zdrowie, czas. Kiedy dostała się na prawo na Uniwersytecie Łódzkim z najlepszym wynikiem na roku, byłam dumna jak nigdy wcześniej.

Julia szybko zaczęła odnosić sukcesy. Najpierw praktyki w renomowanej kancelarii, potem własna działalność gospodarcza. Zaczęła nosić eleganckie sukienki i jeździć nowym samochodem. Przez pierwsze lata dzwoniła do mnie co tydzień – przyjeżdżała z chłopakiem, przynosiła kwiaty i opowiadała o pracy. Potem telefony stawały się coraz rzadsze: „Mamo, mam rozprawę… Mamo, jestem w delegacji… Mamo, muszę odpocząć…”.

Pewnego dnia poprosiłam ją o pomoc przy rachunku za prąd – emerytura nie wystarczała na wszystko. „Mamo, sama widzisz, ile mam wydatków na firmę. Może za rok będzie lepiej.” Nigdy nie było lepiej. Zaczęłam sprzedawać rzeczy z mieszkania – najpierw stare książki po Andrzeju, potem telewizor. Sąsiadka Halina przynosiła mi czasem zupę albo świeże bułki.

Najgorsze przyszło wtedy, gdy zachorowałam na zapalenie płuc. Lekarz powiedział mi wprost: „Pani Krystyno, musi pani leżeć i odpoczywać”. Zadzwoniłam do Julii z drżącym głosem i łzami w oczach. Odebrała jej asystentka: „Pani Julia jest teraz zajęta”. Nie widziałam jej przez trzy miesiące.

Któregoś ranka zebrałam się na odwagę i pojechałam do niej tramwajem. Otworzył mi jej narzeczony – wysoki blondyn z chłodnym spojrzeniem. „Julia jest bardzo zajęta. Proszę zadzwonić wcześniej.” Poczułam się przezroczysta – jakby mnie nie było.

Wróciłam do pustego mieszkania na Retkini z sercem ciężkim jak kamień. Noce były najgorsze – leżałam bezsennie i pytałam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo ją kochałam? Czy dałam jej za dużo?

Rok później dostałam list z banku – firma Julii upadła przez nieuczciwego wspólnika. Została bez niczego. Znajomi się od niej odwrócili, partner zostawił ją dla innej kobiety. Pewnego wieczoru usłyszałam ciche pukanie do drzwi.

„Mamo… mogę zostać u ciebie przez jakiś czas? Straciłam wszystko.”

Patrzyłam na nią długo bez słowa. W środku czułam żal i gniew, ale też tę starą matczyną miłość, która nigdy nie gaśnie.

„Wejdź, córeczko” – powiedziałam cicho i zrobiłam jej herbatę z malinami jak wtedy, gdy była mała.

Dni płynęły powoli. Julia godzinami siedziała przy oknie albo przeglądała stare zdjęcia z dzieciństwa. Pewnego wieczoru rozpłakała się jak dziecko.

„Przepraszam cię, mamo… Byłam ślepa przez ten cały sukces. Zapomniałam kim jesteś i ile dla mnie poświęciłaś.” Przytuliłam ją mocno i pierwszy raz od lat poczułam spokój.

Życie naprawdę zatacza krąg – to, co dajesz z serca, zawsze jakoś do ciebie wraca. Ale czy dzieci naprawdę muszą zapomnieć o rodzicach, żeby docenić ich miłość? I ile razy jedno matczyne serce może pęknąć, zanim przestanie kochać?