Nowa teściowa, nowe życie – czy naprawdę można żyć bez zmartwień?
– Wojciechu, nie zapomnij kupić na weekend miodownika i więcej owoców – przypomniałam mężowi, zaglądając do lodówki. Czułam, jak napięcie ściska mi żołądek. – Po co? Mamy coś świętować? – zdziwił się Wojtek, bawiąc się opakowaniem kawy, jakby nie chciał spojrzeć mi w oczy. – Znów zapomniałeś? W sobotę przyjeżdża mama! Z nowym mężem. Będą teraz mieszkać w naszym domu. Na stałe.
W tej chwili cisza w kuchni zrobiła się gęsta jak śmietana. Wojtek westchnął ciężko i odłożył kawę na blat. – Kinga, przecież to miało być tylko na chwilę…
Spojrzałam na niego z wyrzutem. – Tak mówiła, ale już wszystko załatwione. Sprzedali mieszkanie w Częstochowie, nie mają dokąd wrócić. Musimy ich przyjąć.
Wojtek milczał przez dłuższą chwilę. Wiedziałam, że nie jest zachwycony tym pomysłem, ale nie miałam wyboru. Mama zawsze była dla mnie podporą, szczególnie po śmierci taty. Ale odkąd poznała Zbyszka – swojego nowego męża – wszystko się zmieniło. Stała się bardziej wymagająca, krytyczna, a jej obecność w naszym domu zapowiadała burzę.
Sobota przyszła szybciej, niż bym chciała. Stałam w oknie i patrzyłam, jak mama wysiada z taksówki, a za nią Zbyszek – wysoki, postawny mężczyzna z wiecznie zmarszczonym czołem. Wnieśli walizki do przedpokoju i już od progu mama zaczęła wydawać polecenia:
– Kinga, gdzie mogę powiesić płaszcz? Wojtku, czy możesz pomóc Zbyszkowi z bagażami? A gdzie są ręczniki?
Zacisnęłam zęby i starałam się uśmiechać. Przez pierwsze dni starałam się być idealną gospodynią: gotowałam obiady, sprzątałam, robiłam zakupy. Ale mama miała swoje zdanie na każdy temat.
– Kinga, dlaczego kupujesz tyle gotowych rzeczy? Sama powinnaś piec chleb! – mówiła z wyrzutem pewnego ranka.
– Mamo, pracuję na pełen etat…
– Ja też pracowałam i jakoś dawałam radę! – przerywała mi ostro.
Zbyszek był cichy, ale jego obecność była jak cień. Widziałam, jak patrzy na mnie spod byka, kiedy rozmawiałam z mamą. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Wojtek coraz częściej wracał późno z pracy. Kiedy pytałam go o to, wzruszał ramionami:
– Kinga, nie chcę się kłócić… Twoja mama mnie nie znosi.
– Przesadzasz…
– Naprawdę? Wczoraj powiedziała mi prosto w twarz, że „prawdziwy mężczyzna powinien sam naprawić cieknący kran”.
Nie wiedziałam już, co robić. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec mamy a potrzebą ochrony własnej rodziny. Każdy dzień był walką o spokój i normalność.
Pewnego wieczoru usłyszałam pod drzwiami sypialni cichy płacz mamy. Zaskoczona otworzyłam drzwi i zobaczyłam ją skuloną na łóżku.
– Mamo… co się stało?
– Kinga… ja chyba popełniłam błąd – wyszeptała drżącym głosem. – Myślałam, że tu będzie lepiej… że Zbyszek się zmieni…
Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem. Po raz pierwszy od dawna poczułam do niej współczucie zamiast złości.
– On jest coraz bardziej nerwowy… krzyczy na mnie o byle co…
Zrozumiałam wtedy, że mama też jest ofiarą tej sytuacji. Że jej krytyka i nerwy to tylko maska dla własnego strachu i rozczarowania.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Wojtkiem szczerze.
– Kochanie… nie dam rady tak dłużej żyć. Musimy coś zmienić.
Wojtek spojrzał na mnie poważnie.
– Może powinniśmy porozmawiać z twoją mamą i Zbyszkiem? Ustalić zasady? Albo… znaleźć im jakieś mieszkanie?
Bałam się tej rozmowy jak ognia, ale wiedziałam, że muszę to zrobić dla naszej rodziny.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Atmosfera była napięta jak struna.
– Mamo… Zbyszku… musimy porozmawiać – zaczęłam niepewnie. – To nie jest łatwe dla nikogo z nas. Potrzebujemy trochę przestrzeni… Może powinniście pomyśleć o własnym mieszkaniu?
Mama spuściła wzrok. Zbyszek zacisnął usta.
– Nie chcemy być ciężarem – powiedziała cicho mama.
– To nie o to chodzi… Po prostu wszyscy się męczymy – dodał Wojtek.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Potem Zbyszek wstał od stołu i wyszedł bez słowa.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak łatwo można zatracić siebie w próbach zadowolenia innych. Jak trudno postawić granice nawet najbliższym osobom.
Kilka tygodni później mama i Zbyszek znaleźli małe mieszkanie niedaleko nas. Odwiedzamy się czasem na kawę – już bez napięcia i wzajemnych pretensji.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można żyć bez żadnych zmartwień? Czy rodzina zawsze musi oznaczać kompromisy ponad własne szczęście? Może czasem trzeba pozwolić sobie na odrobinę egoizmu… żeby naprawdę być razem.