Noc, która zmieniła wszystko: Opowieść Kingi o rodzinie, zmęczeniu i prawdzie
„Dlaczego znowu tak późno?!” – głos Marka rozbrzmiał w kuchni, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć za sobą drzwi. Była już dziesiąta wieczorem, a ja ledwo trzymałam się na nogach po dwunastu godzinach w salonie fryzjerskim. Praca w małym zakładzie na Pradze nie była łatwa – klientki wymagające, szefowa wiecznie niezadowolona, a dziś jeszcze musiałam zostać na dyżurze, bo koleżanka zachorowała. Marzyłam tylko o tym, żeby zjeść coś ciepłego i położyć się spać.
Weszłam do kuchni, gdzie Marek siedział przy stole z telefonem w ręku. Kuba, nasz dwunastoletni syn, już spał – widziałam przez uchylone drzwi jego rozrzucone na podłodze zeszyty i niedojedzoną kanapkę. „Przepraszam, miałam dyżur. Nie mogłam wyjść wcześniej” – powiedziałam cicho, zdejmując płaszcz. Marek nawet nie podniósł wzroku. „Zawsze masz wymówkę. A ja tu sam wszystko ogarniam” – rzucił z wyrzutem.
Poczułam, jak narasta we mnie złość i bezsilność. Czy on naprawdę nie widzi, jak bardzo się staram? Odkąd stracił pracę w zeszłym roku, to ja utrzymuję dom. On niby szuka nowego zajęcia, ale coraz częściej widzę go z piwem przed telewizorem albo przeglądającego ogłoszenia bez większego entuzjazmu. „Kolacja jest w piekarniku” – dodał chłodno. Otworzyłam drzwiczki i wyjęłam zapiekankę ziemniaczaną. Pachniała domem, ale nie miałam apetytu.
Usiadłam przy stole naprzeciwko Marka. Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. W końcu nie wytrzymałam: „Marek, czy ty naprawdę myślisz, że mi jest łatwo? Że nie chciałabym wracać wcześniej do domu? Że nie tęsknię za Kubą?” Spojrzał na mnie z irytacją: „Nie wiem, Kinga. Ostatnio mam wrażenie, że dom jest dla ciebie na końcu listy.”
Zrobiło mi się przykro. Przecież wszystko robię dla nich. Dla rodziny. Ale on tego nie widzi. Zamiast wsparcia – tylko pretensje.
Nagle usłyszałam dźwięk wiadomości na jego telefonie. Marek szybko odwrócił ekran, ale kątem oka zauważyłam imię: „Aneta”. Zamarłam. Aneta? Koleżanka z jego dawnej pracy? Przez chwilę chciałam udawać, że nic nie widziałam, ale coś we mnie pękło.
„Kto to?” – zapytałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem. Marek wzruszył ramionami: „Znajoma.”
„Znajoma? O tej porze?”
Zaczął się denerwować: „Nie przesadzaj, Kinga. To tylko koleżanka.”
Wstałam od stołu i podeszłam do okna. Noc była ciemna i zimna, światła latarni odbijały się w kałużach na ulicy. Czułam się nagle bardzo samotna. Przypomniałam sobie wszystkie te wieczory, kiedy wracałam do domu i widziałam go zamyślonego, nieobecnego duchem. Czyżby…? Nie, to niemożliwe.
Ale przecież już od miesięcy coś było nie tak. Coraz mniej rozmów, coraz więcej milczenia. Kuba też to czuł – ostatnio zaczął mieć problemy w szkole, zamknął się w sobie.
Odwróciłam się do Marka: „Powiedz mi prawdę. Czy coś się dzieje?”
Przez chwilę patrzył na mnie twardo, potem spuścił wzrok. „Nie wiem… Może po prostu jesteśmy zmęczeni?”
Zmęczeni? To słowo zabrzmiało jak wyrok.
Wyszłam z kuchni i poszłam do pokoju Kuby. Spał spokojnie, przytulony do starego misia. Usiadłam na brzegu łóżka i pogłaskałam go po włosach. Przypomniałam sobie czasy, kiedy byliśmy szczęśliwi – wspólne wyjazdy nad morze, śmiech przy stole, wieczorne rozmowy o wszystkim i o niczym.
Co się z nami stało?
Po chwili wróciłam do kuchni. Marek siedział w tym samym miejscu, ale już bez telefonu w ręku. Wyglądał na przybitego.
„Marek… Ja już nie mam siły walczyć sama o tę rodzinę” – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie ze smutkiem: „Nie jesteś sama. Po prostu… chyba oboje się pogubiliśmy.”
Zapadła cisza.
Wtedy zadzwonił telefon Marka jeszcze raz. Tym razem nie ukrywał ekranu – zobaczyłam wiadomość: „Dziękuję za dzisiaj. Dobrze było pogadać.”
Poczułam ukłucie zazdrości i żalu.
„To ona?”
Marek skinął głową: „Tak… Ale to nic takiego. Po prostu rozmawiamy.”
Łzy napłynęły mi do oczu.
„A ze mną już nie potrafisz rozmawiać?”
Nie odpowiedział.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Marka, słysząc jego równy oddech i zastanawiałam się, czy jeszcze możemy być rodziną. Czy można odbudować coś, co powoli rozpadało się przez miesiące? Czy wystarczy mi siły?
Następnego dnia rano Kuba przyszedł do kuchni z podkrążonymi oczami.
„Mamo… wszystko u was dobrze?”
Uśmiechnęłam się blado: „Tak, kochanie. Wszystko będzie dobrze.”
Ale czy naprawdę będzie?
Czasem zastanawiam się, ile można znieść dla rodziny i czy warto walczyć o coś, co wydaje się już stracone. Czy szczerość zawsze boli? A może to właśnie ona daje nadzieję na nowy początek?