Nie zdążyłam go uratować: Historia matki, która straciła synka w oczach całej wsi

– Gdzie jest Eryk?! – krzyknęłam, wbiegając do kuchni, gdzie mama obierała ziemniaki na obiad. Moje serce waliło jak oszalałe, a dłonie drżały tak, że ledwo mogłam utrzymać telefon. Był wtorek, zwykły dzień w naszej małej wsi pod Radomiem. Eryk bawił się przed domem z kotem, a ja na chwilę weszłam do środka, żeby odebrać telefon od szefa. To miała być minuta. Może dwie.

– Przecież był przed chwilą na podwórku! – odpowiedziała mama, odkładając nóż i patrząc na mnie z niepokojem. – Może poszedł do sąsiadów?

Wybiegłam na ganek i zaczęłam wołać: – Eryk! Eryczku! Gdzie jesteś?!

Cisza. Tylko wiatr szarpał gałęziami starej jabłoni. Przebiegłam przez ogród, zajrzałam za szopę, do kurnika. Nic. Nigdzie go nie było. Wtedy poczułam lodowaty uścisk w żołądku. Staw. Ten cholerny staw za domem, o którym tyle razy mówiłam mężowi, żeby go ogrodził.

Biegłam jak szalona, potykając się o korzenie i kamienie. W głowie miałam tylko jedno: niech go tam nie będzie, niech go tam nie będzie… Ale kiedy dobiegłam do brzegu, zobaczyłam jego czerwony samochodzik dryfujący przy trzcinach.

– Eryk! – wrzasnęłam i rzuciłam się do wody.

Nie pamiętam dokładnie, jak go wyciągnęłam. Był taki lekki, taki zimny… Krzyczałam, płakałam, próbowałam go reanimować, aż przybiegli sąsiedzi i mama. Ktoś zadzwonił po karetkę. Lekarz powiedział potem, że zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Ale ja wiem, że to nieprawda. Nie zrobiłam wszystkiego. Zostawiłam go samego.

Mąż przyjechał godzinę później z pracy. Kiedy zobaczył mnie skuloną na schodach z zakrwawionymi dłońmi i sinym Erykiem pod kocem ratunkowym, nie powiedział ani słowa. Tylko patrzył na mnie tym wzrokiem pełnym żalu i oskarżenia.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Nasz dom stał się cichy jak grób. Mama przestała mówić cokolwiek poza najpotrzebniejszymi rzeczami. Mąż nocami wychodzi na podwórko i wraca dopiero nad ranem, śmierdząc papierosami i wódką.

Ludzie we wsi zaczęli szeptać za moimi plecami. „Jak można było spuścić dziecko z oka?”, „Taka młoda matka, a już taka tragedia…”, „Może to kara za coś?” Nawet moja teściowa powiedziała mi prosto w twarz: – Gdybyś była lepszą matką, Eryk by żył.

Czasem mam ochotę krzyczeć na cały głos: Nie wiecie nic! Nie widzieliście tej minuty nieuwagi, tego strachu, kiedy szukałam go wszędzie! Nie słyszeliście mojego krzyku nad jego ciałkiem!

Ale milczę. Bo wiem, że mają rację. To ja powinnam była pilnować synka. To ja powinnam była upierać się przy ogrodzeniu stawu, nawet jeśli mąż mówił, że „przecież nikt tam nie chodzi”.

Najgorsze są noce. Siedzę wtedy na łóżku Eryka i głaszczę jego ulubioną maskotkę – pluszowego misia z oderwanym uchem. Wącham jego ubranka, które jeszcze pachną dzieciństwem i słońcem. Czasem wydaje mi się, że słyszę jego śmiech za oknem albo tupot małych stópek na schodach.

Mąż coraz częściej śpi na kanapie w salonie albo w ogóle nie wraca na noc. Kiedy próbuję z nim rozmawiać, odwraca wzrok.

– Po co o tym gadać? I tak już nic nie zmienisz – rzuca przez zaciśnięte zęby.

Mama próbuje mnie pocieszać:

– Dziecko, życie musi toczyć się dalej… Może jeszcze kiedyś będziesz miała drugiego synka…

Ale ja nie chcę innego dziecka. Chcę Eryka. Chcę cofnąć czas.

Kilka tygodni po pogrzebie przyszła do mnie sąsiadka, pani Zosia.

– Aniu – zaczęła niepewnie – ludzie gadają różne rzeczy… Ale ja wiem, że to był wypadek. Każdemu mogło się zdarzyć.

Popatrzyłam na nią przez łzy:

– Ale zdarzyło się mnie.

Zaczęłam chodzić do psychologa w Radomiu. Na początku wydawało mi się to bez sensu – co mi da rozmowa? Ale kiedy opowiedziałam o wszystkim obcej osobie, poczułam ulgę. Psycholog powiedziała mi coś ważnego:

– Aniu, żałoba to proces. Masz prawo do bólu i do złości na siebie i innych. Ale musisz nauczyć się żyć dalej – dla siebie i dla tych, którzy jeszcze są obok.

Nie wiem jeszcze, czy potrafię wybaczyć sobie tę minutę nieuwagi. Nie wiem, czy mój mąż kiedykolwiek mi wybaczy. Ale wiem jedno: życie już nigdy nie będzie takie samo.

Czasem patrzę na staw zza okna kuchni i myślę: ile matek codziennie boi się o swoje dzieci? Ile z nich przeżywa taki koszmar jak ja?

Czy kiedykolwiek będę mogła spojrzeć sobie w oczy bez poczucia winy? Czy wy potrafilibyście wybaczyć sobie coś takiego?