Nie polegaj na mojej emeryturze – historia Barbary Nowak

– Mamo, no znowu swoje! – Krysia z irytacją uderzyła dłonią w stół. Herbata w mojej filiżance lekko się rozlała, ale nie zwróciłam na to uwagi. Patrzyłam na nią spokojnie, choć w środku czułam, jak coś we mnie pęka. – Przecież się umówiłyśmy, że pomożesz nam z kredytem!

– Nic się nie umówiłyśmy – odpowiedziałam najspokojniej, jak potrafiłam, mieszając herbatę. – Ty sama założyłaś, że będę wam pomagać.

– Jak to nie? – Krysia aż podniosła głos. – Powiedziałaś, że się zastanowisz!

Westchnęłam ciężko. Ile razy już przez to przechodziłyśmy? Ile razy próbowałam jej wytłumaczyć, że moja emerytura nie jest studnią bez dna? Że sama muszę liczyć każdy grosz, żeby starczyło na leki, rachunki i skromne życie w tej starej kamienicy na Pradze?

Krysia patrzyła na mnie z wyrzutem. Miała na sobie nową bluzkę, pewnie kupioną na raty. Jej mąż, Tomek, od miesięcy narzekał na pracę, a kredyt hipoteczny wisiał nad nimi jak miecz Damoklesa. Wiem, że im ciężko. Ale czy to znaczy, że ja mam się poświęcić do końca?

– Mamo, ty nawet nie wiesz, ile teraz wszystko kosztuje! – zaczęła znowu. – Prąd, gaz, przedszkole dla Maćka…

– Krysiu – przerwałam jej łagodnie. – Wiem. Ale ja też mam swoje wydatki. Leki są coraz droższe, czynsz podnieśli…

– Ale ty masz mieszkanie własnościowe! – rzuciła z pretensją. – My musimy płacić raty!

Poczułam ukłucie żalu. Tak łatwo jej przychodziło zapominać, ile lat pracowałam na to mieszkanie. Ile razy rezygnowałam z nowych butów czy wyjazdu nad morze, żeby odłożyć na wkład własny. A teraz miałam się tego pozbyć? Oddać wszystko, bo ona nie radzi sobie z dorosłym życiem?

– Krysiu, ja nie mogę wam oddać wszystkiego – powiedziałam cicho. – Sama muszę mieć coś na czarną godzinę.

Wstała gwałtownie od stołu. – Wiedziałam! Zawsze tylko o sobie myślisz! – krzyknęła i wybiegła z kuchni.

Zostałam sama z filiżanką zimnej już herbaty i łzami w oczach. Przez chwilę miałam ochotę pobiec za nią, przytulić ją jak wtedy, gdy była małą dziewczynką i płakała po upadku z roweru. Ale teraz była dorosła. Miała własne życie i własne problemy.

Wieczorem zadzwonił Tomek.

– Pani Basiu… Krysia jest bardzo zdenerwowana. Może jednak mogłaby pani… chociaż trochę pomóc?

Słuchałam jego głosu i czułam narastającą frustrację. Czy naprawdę jestem tylko portfelem dla własnej rodziny? Czy nikt nie widzi we mnie człowieka ze swoimi lękami i potrzebami?

– Tomku, ja naprawdę nie mam z czego…

– Ale przecież pani dostaje trzynastkę! I czternastkę! – przerwał mi bezceremonialnie.

– Te pieniądze idą na leki i opłaty…

– My też mamy dzieci! – rzucił jeszcze i rozłączył się bez pożegnania.

Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Wspominałam czasy, gdy Krysia była mała i wszystko wydawało się prostsze. Byłyśmy tylko we dwie – jej ojciec odszedł tuż po jej narodzinach. Pracowałam wtedy w szkole jako nauczycielka matematyki. Nie było łatwo, ale dawałyśmy radę.

Teraz ona miała własną rodzinę i własne kłopoty. Ale czy to znaczyło, że ja muszę zapomnieć o sobie?

Następnego dnia poszłam do apteki po insulinę. Farmaceutka spojrzała na mnie ze współczuciem, gdy wyciągałam ostatnie banknoty z portfela.

– Ciężko teraz wszystkim – powiedziała cicho.

Uśmiechnęłam się blado i wyszłam na ulicę. W drodze powrotnej spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.

– Co taka smutna? – zapytała.

Opowiedziałam jej pokrótce o kłótni z Krysią.

– Oj Basieńko… dzieci teraz myślą, że rodzice mają obowiązek wszystko oddać. A kto nam pomoże?

Pokiwałam głową ze smutkiem.

Wieczorem zadzwoniła Krysia.

– Mamo… przepraszam za wczoraj – powiedziała cicho. – Po prostu jestem zmęczona tym wszystkim.

– Wiem, kochanie – odpowiedziałam łagodnie. – Ale musisz zrozumieć, że ja też mam swoje granice.

Przez chwilę milczałyśmy obie.

– Może przyjdziesz jutro do nas na obiad? Maciek bardzo za tobą tęskni.

Zgodziłam się bez wahania. Wiedziałam, że nie rozwiąże to wszystkich problemów, ale może choć trochę nas do siebie zbliży.

Siedząc wieczorem przy oknie i patrząc na rozświetlone miasto, zastanawiałam się: czy zawsze będziemy musiały wybierać między sobą a rodziną? Czy kiedyś nauczymy się rozmawiać o pieniądzach bez wyrzutów i pretensji? Może inni też mają podobne dylematy…