Nie kocham cię już – historia rozstania w cieniu codzienności

– Magda, musimy porozmawiać.

Te słowa Pawła, wypowiedziane pewnego listopadowego wieczoru, wciąż dźwięczą mi w uszach. Siedział przy kuchennym stole, dłonie miał splecione, wzrok wbity w blat. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko ciche tykanie zegara i szum zmywarki. Nasze dzieci, Antek i Zosia, już spały. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za chwilę moje życie rozpadnie się na kawałki.

– O co chodzi? – zapytałam, próbując brzmieć spokojnie, choć serce waliło mi jak oszalałe.

Paweł podniósł na mnie wzrok. W jego oczach nie było już czułości, tylko zmęczenie i coś jeszcze – może żal? Może złość?

– Nie kocham cię już. Próbowałem to w sobie znaleźć, ale… nie potrafię. Chcę się wyprowadzić.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę nie mogłam oddychać. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Dlaczego?”

– To przez kogoś? – zapytałam cicho.

– Nie – odpowiedział szybko. – Po prostu… już nie czuję tego, co kiedyś. Chcę być uczciwy wobec ciebie i dzieci.

Zacisnęłam dłonie na filiżance z herbatą tak mocno, że aż zabolały mnie palce. Przez chwilę miałam ochotę rzucić nią o ścianę.

– I co teraz? – wyszeptałam.

Paweł wzruszył ramionami. – Chcę się wyprowadzić na jakiś czas. Muszę to wszystko przemyśleć.

Nie spałam tej nocy ani minuty. Leżałam w łóżku obok niego, słysząc jego równy oddech i zastanawiając się, kiedy przestał mnie kochać. Czy to przez te wszystkie lata, kiedy byliśmy zajęci dziećmi? Pracą? Kredytem na mieszkanie? Czy może przez te wieczory, kiedy wracał późno z pracy i już nie mieliśmy siły na rozmowę?

Następnego dnia Paweł spakował kilka rzeczy i wyszedł. Zosia płakała, Antek patrzył na mnie pytająco. Skłamałam im, że tata musi wyjechać służbowo. Nie miałam odwagi powiedzieć prawdy.

Przez kolejne tygodnie funkcjonowałam jak automat. Rano budziłam dzieci, szykowałam śniadanie, odwoziłam Zosię do przedszkola, Antka do szkoły. Potem praca w biurze rachunkowym – faktury, telefony, kawa za kawą. Wieczorem powrót do pustego mieszkania i walka z ciszą.

Mama dzwoniła codziennie.

– Madziu, musisz być silna dla dzieci – powtarzała. – Paweł wróci, zobaczysz.

Ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Paweł dzwonił rzadko, rozmawiał z dziećmi przez telefon bez entuzjazmu. Kiedy przyjeżdżał w weekendy, był obcy. Unikał mojego wzroku, rozmawiał tylko o szkole Antka i rysunkach Zosi.

Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem w centrum handlowym. Szedł z jakąś kobietą – drobną brunetką w czerwonym płaszczu. Śmiali się do siebie. Poczułam ukłucie zazdrości i wstydu.

Wieczorem zadzwoniłam do niego.

– Paweł… czy ty masz kogoś?

Przez chwilę milczał.

– To nie tak… Poznałem Kasię niedawno. Pomogła mi trochę poukładać w głowie różne sprawy.

– Czyli jednak…

– Magda… Przepraszam.

Rzuciłam słuchawką o kanapę i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się zdradzona, oszukana i upokorzona. Przez kolejne dni chodziłam jak cień samej siebie. W pracy popełniałam błędy, szefowa wezwała mnie na rozmowę:

– Magda, co się dzieje? Zawsze byłaś sumienna…

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Wróciłam do domu i po raz pierwszy od lat wypiłam kieliszek wina sama.

Wieczorami pisałam do przyjaciółki, Agaty:

– Nie wiem, jak mam żyć dalej…

Odpisała:

– Dasz radę. Jesteś silniejsza niż myślisz.

Ale ja nie czułam się silna. Każdy dzień był walką o przetrwanie. Dzieci zaczęły zadawać pytania:

– Mamo, czemu tata nie wraca?
– Czy już nas nie kocha?

Nie umiałam im odpowiedzieć bez łez w oczach.

W końcu Paweł przyszedł porozmawiać poważnie.

– Chcę rozwodu – powiedział spokojnie.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

– Po piętnastu latach? Po tym wszystkim?

– Magda… Próbowałem. Ale nie potrafię udawać.

Wybuchłam:

– A dzieci?! Myślisz tylko o sobie! Zawsze byłeś egoistą!

Paweł spuścił głowę.

– Kocham dzieci i będę się nimi opiekował… Ale nie mogę żyć w kłamstwie.

Wtedy po raz pierwszy poczułam złość większą niż ból. Przez lata stawiałam rodzinę na pierwszym miejscu – rezygnowałam z awansu, żeby być z dziećmi po południu; gotowałam obiady na dwa dni; odkładałam na wakacje nad morzem zamiast kupić sobie nowy płaszcz. A on po prostu odszedł – bo „już nie kocha”.

Rozwód ciągnął się miesiącami. Dzieci były coraz bardziej zamknięte w sobie. Antek zaczął mieć problemy w szkole; Zosia moczyła się w nocy. Psycholog dziecięcy powiedział mi:

– Musi pani zadbać też o siebie. Dzieci czują pani emocje.

Ale jak zadbać o siebie, kiedy wszystko boli?

Pewnego dnia znalazłam stary album ze zdjęciami – nasz ślub w kościele św. Anny; pierwsze wakacje nad Bałtykiem; urodziny Antka; święta u mojej mamy w Lublinie… Patrzyłam na te zdjęcia i zastanawiałam się: gdzie popełniłam błąd? Czy można było coś zrobić inaczej?

Z czasem nauczyłam się żyć sama. Zaczęłam biegać rano po parku; zapisałam się na kurs języka angielskiego; wieczorami czytałam książki zamiast czekać na Pawła. Dzieci powoli odzyskiwały spokój – Antek znalazł nowego kolegę w klasie; Zosia zaczęła chodzić na balet.

Czasem spotykam Pawła pod szkołą dzieci. Jest szczęśliwy z Kasią – widzę to po jego oczach. Już go nie nienawidzę; jest mi obojętny.

Najtrudniejsze są jednak wieczory – kiedy dzieci śpią, a ja zostaję sama ze swoimi myślami.

Czy można nauczyć się żyć od nowa po takim upadku? Czy miłość naprawdę kończy się tak po prostu? Może ktoś z was zna odpowiedź…