Nie chcę być niepotrzebną na starość – historia Marii
– Mamo, nie możesz tak po prostu przyjeżdżać bez zapowiedzi! – głos Kasi, żony mojego syna, był ostry jak brzytwa. Stałam w przedpokoju ich maleńkiego mieszkania, ściskając w dłoniach reklamówkę z domowym ciastem. Grześ patrzył na mnie z zakłopotaniem, a mała Zosia zerkała zza drzwi swojego pokoju. Czułam się jak intruz. Jak ktoś, kto przeszkadza.
Wyszłam z mieszkania szybciej, niż przyszłam. Na klatce schodowej łzy napłynęły mi do oczu. Nie chciałam być ciężarem. Nie chciałam być niepotrzebna na starość. Ale czy to naprawdę tak wiele – chcieć zobaczyć się z własną rodziną?
Grzegorz ożenił się dziesięć lat temu. Byłam wtedy taka dumna – mój jedyny syn, dorosły mężczyzna, zakłada własną rodzinę. Przez pierwsze lata odwiedzałam ich często, pomagałam przy Zosi, gotowałam obiady, sprzątałam. Ale z czasem Kasia zaczęła coraz częściej dawać mi do zrozumienia, że jestem gościem nieproszonym. „Mamy swoje życie” – powtarzała. „Musimy się nauczyć radzić sobie sami”.
Siedem lat temu Grześ kupił działkę pod Warszawą. Pamiętam ten dzień – był czerwiec, pachniało lipą i świeżo skoszoną trawą. „Mamo, wybudujemy dom! Będzie miejsce dla wszystkich – dla nas, dla ciebie!” – mówił z entuzjazmem. Wierzyłam mu. Wierzyłam, że wreszcie będziemy razem, że nie będę musiała wracać do pustego mieszkania na Bródnie.
Najpierw była długa cisza. Po roku stanął płot i wylano fundamenty. Potem znowu nic – tylko sterta cegieł i porzucone narzędzia. Grześ tłumaczył się brakiem pieniędzy, potem brakiem czasu. „Mamo, wszystko w swoim czasie” – powtarzał. Ale czas mijał, a dom stał się symbolem niespełnionych obietnic.
Zaczęłam coraz rzadziej dzwonić do Grzesia. Bałam się usłyszeć w jego głosie zniecierpliwienie. Bałam się kolejnych wymówek Kasi. Zosia rosła – widywałam ją tylko na zdjęciach wysyłanych przez Messengera. Czułam się coraz bardziej zbędna.
W pracy koleżanki mówiły: „Maria, masz szczęście! Twój syn buduje dom! Będziesz miała gdzie mieszkać na starość”. Uśmiechałam się tylko i kiwałam głową. Nie miałam serca mówić im prawdy – że ten dom to tylko puste słowa.
Któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka z parteru.
– Pani Mario, pani taka samotna ostatnio… Może przyjdzie pani na herbatę?
Poszłam. Rozmawiałyśmy długo o dzieciach, o wnukach, o tym, jak to jest być potrzebną tylko wtedy, gdy trzeba coś ugotować albo posprzątać.
– Wie pani co? – powiedziała nagle pani Halina. – Ja już nie czekam na nic od moich dzieci. Żyję dla siebie.
Zazdrościłam jej tej siły. Ja nie umiałam żyć tylko dla siebie.
Pewnego dnia zadzwonił Grześ.
– Mamo, możesz przyjechać? Kasia jest chora, Zosia ma gorączkę… Nie dajemy rady.
Serce mi zabiło mocniej. Spakowałam torbę i pojechałam pierwszym autobusem.
Przez dwa dni byłam im potrzebna jak nigdy wcześniej – gotowałam rosół, robiłam inhalacje Zosi, sprzątałam kuchnię po nocnych napadach kaszlu. Kasia była blada i milcząca, Grześ zmęczony i rozdrażniony.
Wieczorem usiadłam z Grzesiem w kuchni.
– Synku… Co z tym domem? Czy ja naprawdę będę miała gdzie pójść na starość?
Grześ spuścił wzrok.
– Mamo… My sami nie wiemy, co dalej. Kredytów się boimy, ceny materiałów zwariowały… Kasia nie chce mieszkać razem… Przepraszam.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg ziemię.
– To co mam zrobić? Mam czekać aż umrę sama w tym swoim mieszkaniu?
Grześ milczał długo.
– Może powinnaś pomyśleć o czymś dla siebie… Może znajdziesz kogoś do towarzystwa? Albo wyjedziesz gdzieś?
Nie spałam tej nocy prawie wcale. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim, co poświęciłam dla rodziny. O latach pracy, o nieprzespanych nocach przy chorym dziecku, o wszystkich świętach spędzonych przy garach.
Rano Zosia przyszła do mnie z rysunkiem.
– Babciu, to ty i ja w ogrodzie! – powiedziała z dumą.
Patrzyłam na ten obrazek i łzy same płynęły mi po policzkach.
Po powrocie do domu długo siedziałam przy oknie. Patrzyłam na szare bloki i myślałam o tym, jak bardzo boję się przyszłości. Nie chcę być nikomu niepotrzebna na starość. Nie chcę być ciężarem ani dla Grzesia, ani dla Kasi.
Ale czy naprawdę można przygotować się na samotność? Czy można nauczyć się żyć tylko dla siebie?
Może powinnam spróbować… Ale jak przestać tęsknić za rodziną? Jak pogodzić się z tym, że dom moich marzeń nigdy nie powstanie?
Czy ktoś z was też boi się zostać sam na starość? Czy można znaleźć sens życia wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone?