„Nakup sobie sam i gotuj – nie będę cię już dłużej utrzymywać”: Mój przełomowy wieczór, który zmienił wszystko

— Nakup sobie sam i gotuj, nie będę cię już dłużej utrzymywać! — wykrzyczałam, czując jak drży mi głos. Stałam w kuchni, z rękami wciąż mokrymi od zmywania naczyń. Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby właśnie usłyszał, że świat się kończy. Przez chwilę w powietrzu wisiała cisza tak gęsta, że niemal ją czułam na skórze.

— Co ty wygadujesz, Anka? — zapytał w końcu, próbując się uśmiechnąć, jakby to był żart. Ale ja nie żartowałam. Widziałam w jego oczach cień strachu i złości. Przez lata byłam tą, która wszystko ogarnia: zakupy, obiady, pranie, dzieci, rachunki. On wracał z pracy, rzucał torbę na podłogę i siadał przed telewizorem. Zawsze miał wymówkę: „Zmęczony jestem”, „W pracy miałem ciężki dzień”, „Zajmę się tym później”. Tylko że to „później” nigdy nie nadchodziło.

Tego wieczoru coś we mnie pękło. Może to przez to, że dzieci znów pokłóciły się o głupoty, a ja musiałam ich godzić. Może przez telefon od mamy, która z wyrzutem zapytała, czemu tak rzadko dzwonię. Może przez to, że w pracy szefowa znów zrzuciła na mnie dodatkowe obowiązki. Albo przez to, że Marek po raz kolejny zapomniał o naszej rocznicy.

— Nie rozumiesz? — powiedziałam cicho. — Mam dość bycia twoją służącą. Mam dość tego, że wszystko jest na mojej głowie. Ty nawet nie wiesz, gdzie trzymamy proszek do prania!

Marek milczał. Widziałam, jak zaciska szczęki. Przez chwilę myślałam, że coś powie, przeprosi… Ale on tylko wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni. Usłyszałam trzask drzwi do sypialni.

Zostałam sama. Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Łzy kapały mi na dłonie. Przez głowę przelatywały mi obrazy z ostatnich lat: nasze pierwsze mieszkanie na Ursynowie, narodziny Julki i Michała, wspólne wakacje nad Bałtykiem… I te wszystkie momenty, kiedy czułam się niewidzialna. Kiedy Marek mówił: „Przecież niczego ci nie brakuje”, a ja miałam ochotę krzyczeć.

Następnego dnia Marek zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Zrobił sobie kanapki i wyszedł do pracy bez słowa. Dzieci patrzyły na mnie pytająco — wyczuwały napięcie w domu. Julka zapytała: — Mamo, czemu tata jest taki smutny?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Ja chodziłam do pracy, odbierałam dzieci ze szkoły, gotowałam tylko dla siebie i dzieci. Marek sam robił zakupy — pierwszy raz od lat! — i próbował coś ugotować. Słyszałam przekleństwa zza drzwi kuchni i czułam zapach spalonego mięsa.

Wieczorami leżałam w łóżku i zastanawiałam się: czy to już koniec? Czy naprawdę chcę rozwodu? Czy może jeszcze jest szansa na zmianę? Przypominały mi się rozmowy z koleżankami — każda narzekała na swojego faceta, ale żadna nie miała odwagi postawić granic.

Pewnego dnia Marek wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

— Anka… — zaczął niepewnie. — Przepraszam. Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli. Myślałem… Myślałem, że tak po prostu jest.

Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach coś nowego: strach przed utratą tego, co mieliśmy. Ale też… bezradność.

— Marek, ja nie chcę być twoją matką — powiedziałam cicho. — Chcę być twoją żoną.

— Nie umiem… Nie wiem nawet od czego zacząć — przyznał.

— Zacznij od małych rzeczy — odpowiedziałam. — Od rozmowy z dziećmi. Od wyniesienia śmieci bez przypominania. Od zapytania mnie, jak się czuję.

Przez kolejne tygodnie uczyliśmy się siebie na nowo. Było trudno — Marek często zapominał o drobiazgach, ja byłam rozdrażniona i nieufna. Dzieci pytały: „Czy wy się rozwiedziecie?”.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole i zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim: o zmęczeniu, o marzeniach, o tym, co nas boli. Płakaliśmy oboje.

Nie wiem jeszcze, czy nam się uda. Ale wiem jedno: nie chcę już żyć w kłamstwie i udawać przed sobą i światem, że wszystko jest dobrze.

Czasem myślę: ile kobiet w Polsce żyje tak jak ja? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a własnym szczęściem?

Może Wy mi powiecie: gdzie jest ta granica? Czy można kochać kogoś i jednocześnie nie zatracić siebie?