Nagle zrozumiałam, że po rozwodzie zostanę z niczym. Nawet bez samochodu. Moja historia o zaufaniu, zdradzie i walce o własną godność.

— To już wszystko, Aniu. — Głos Franka był chłodny, niemal obcy. — Podpisałaś?

Patrzyłam na niego przez łzy, ściskając w dłoni długopis. Kartki leżały na stole w kuchni, tej samej kuchni, w której jeszcze niedawno śmialiśmy się razem z dzieciakami. Teraz była pusta, zimna i obca.

— Franku… — zaczęłam cicho, ale przerwał mi gestem ręki.

— Proszę cię, nie komplikuj. To tylko formalność. — Jego wzrok był nieprzenikniony.

Podpisałam. Nie miałam już siły walczyć. Przez ostatnie miesiące czułam się jak cień samej siebie. Nasze rozmowy były coraz krótsze, coraz bardziej oschłe. Zawsze mówił: „To dla naszego dobra”, „Musimy być rozsądni”. Wierzyłam mu. Wierzyłam, że wie, co robi. Że dba o naszą rodzinę.

Dopiero teraz widzę, jak bardzo się myliłam.

Kiedyś byliśmy szczęśliwi. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie. On – pewny siebie, zabawny, zawsze otoczony ludźmi. Ja – cicha, trochę nieśmiała, zakochana w nim po uszy. Szybko zamieszkaliśmy razem. Potem ślub, dzieci… Wszystko wydawało się takie proste.

Ale życie to nie bajka. Po narodzinach drugiego syna zaczęło się psuć. Frank coraz częściej zostawał po godzinach w pracy, a ja tonęłam w pieluchach i obowiązkach domowych. Próbowałam rozmawiać, prosić o pomoc, ale zawsze słyszałam: „Przecież zarabiam na nas wszystkich”.

Z czasem przestałam pytać.

Pewnego wieczoru usłyszałam jego rozmowę przez telefon:

— Tak, kochanie… Wiem… Jeszcze trochę cierpliwości…

Zamarłam w progu sypialni. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się sztucznie i szybko zakończył rozmowę.

— To tylko koleżanka z pracy — powiedział.

Chciałam wierzyć. Naprawdę chciałam.

Ale potem zaczęły się dziwne wydatki na wspólnym koncie. Przelewy na nieznane nazwiska. Gdy pytałam, zbywał mnie: „To inwestycje”.

Nie miałam głowy do finansów. Od początku to on zajmował się pieniędzmi. Ja ufałam. On planował.

Kiedy powiedział mi o rozwodzie, byłam w szoku.

— To nie ma sensu, Aniu — powiedział spokojnie. — Jesteśmy sobie obcy. Lepiej będzie dla wszystkich.

Nie miałam siły protestować. Byłam zmęczona walką o każdy dzień.

Prawnik Franka przyniósł dokumenty do podpisania. „Podział majątku”, „alimenty”, „opieka naprzemienna”. Wszystko brzmiało tak sucho i oficjalnie.

— To standardowa umowa — zapewniał mnie Frank. — Niczego nie stracisz.

Nie czytałam dokładnie. Ufałam mu jeszcze wtedy…

Dopiero kiedy przyszło do wyprowadzki, zrozumiałam prawdę.

— Samochód zostaje ze mną — powiedział stanowczo Frank. — Ty masz mieszkanie po rodzicach, ja zostaję z autem i oszczędnościami.

— Ale przecież to był nasz wspólny samochód! — krzyknęłam rozpaczliwie.

— Nieprawda. Kupiłem go na siebie jeszcze przed ślubem — odpowiedział chłodno.

Próbowałam protestować, ale wszystko było już ustalone w dokumentach, które podpisałam. Nawet nie zauważyłam tych drobnych zapisów…

Zostałam sama z dwójką dzieci i pustką w sercu.

Mama próbowała mnie pocieszać:

— Aniu, dasz sobie radę. Jesteś silniejsza niż myślisz.

Ale ja czułam się jak wrak człowieka.

Najgorsze były wieczory, kiedy dzieci spały, a ja siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była bardziej walczyć? Czy powinnam była zaufać mniej?

Pewnego dnia spotkałam na klatce sąsiadkę, panią Halinę.

— Aniu, słyszałam… Bardzo mi przykro…

Nie wytrzymałam i rozpłakałam się przy niej jak dziecko.

— On wszystko zaplanował — szlochałam. — Nawet samochód mi zabrał…

Pani Halina przytuliła mnie mocno.

— Mężczyźni potrafią być okrutni — powiedziała cicho. — Ale ty musisz być teraz silna dla dzieci.

To wtedy postanowiłam zawalczyć o siebie.

Zaczęłam szukać pracy – po latach przerwy to było jak skok na głęboką wodę. CV wysyłałam wszędzie: do sklepów spożywczych, biur rachunkowych, nawet do przedszkola jako pomoc nauczyciela.

Pierwsze rozmowy kwalifikacyjne były koszmarem:

— A dlaczego pani nie pracowała przez ostatnie lata? — pytała młoda rekruterka w korporacji.

— Wychowywałam dzieci…

— Rozumiem… Ale czy poradzi sobie pani z tempem pracy?

Czułam się upokorzona i niewidzialna.

W końcu dostałam pracę w małym sklepie spożywczym na osiedlu. Nie była to praca marzeń, ale dawała mi poczucie niezależności i własnej wartości.

Dzieci powoli przyzwyczajały się do nowej rzeczywistości. Starszy syn zamknął się w sobie, młodszy często płakał za tatą.

Frank pojawiał się rzadko – zawsze elegancki, uśmiechnięty, z nową partnerką u boku.

— Mamo, dlaczego tata już nas nie kocha? — zapytał pewnego wieczoru mój młodszy synek.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy mogłam przewidzieć jego manipulacje? Czy każda kobieta musi przejść przez taki koszmar, żeby nauczyć się dbać o siebie?

Może to właśnie jest najtrudniejsze – nauczyć się ufać sobie na nowo?

A wy? Czy też kiedyś zaufaliście komuś za bardzo i zostaliście z niczym? Jak odbudować siebie po takiej zdradzie?