Mój syn przestał odbierać moje telefony – a potem zadzwoniłam do jego żony. Żałuję tej decyzji do dziś.

– Mamo, proszę cię, przestań dzwonić codziennie. Mam swoje życie, mam żonę. Musisz to w końcu zrozumieć! – głos Pawła drżał, a ja czułam, jak coś we mnie pęka.

Siedziałam na kanapie w moim dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Telefon wciąż w dłoni, a echo jego słów rozbrzmiewało w mojej głowie. Paweł zawsze był moim oczkiem w głowie. Wychowywałam go sama po tym, jak jego ojciec zostawił nas dla innej kobiety. Wszystko, co miałam, oddałam jemu – czas, energię, miłość. Może właśnie dlatego nie potrafiłam pogodzić się z tym, że dorósł i odsunął się ode mnie.

– Przecież tylko pytam, czy wszystko u was dobrze – próbowałam jeszcze tłumaczyć się przez telefon.

– Ale nie musisz pytać codziennie! – przerwał mi zirytowany. – Daj nam trochę przestrzeni. Proszę cię.

Rozłączył się pierwszy. Siedziałam długo w ciszy, patrząc na zdjęcie Pawła z dzieciństwa stojące na komodzie. Zawsze był taki uśmiechnięty, otwarty… A teraz? Odsuwał się ode mnie coraz bardziej. Od ślubu z Magdą widywaliśmy się rzadziej, a rozmowy były coraz bardziej powierzchowne. Czułam się niepotrzebna.

Przez kilka dni próbowałam trzymać się jego prośby. Nie dzwoniłam. Nie pisałam SMS-ów. Ale samotność była jak ciężki koc, który przygniatał mnie do ziemi. W pracy w bibliotece nie mogłam się skupić – myśli krążyły wokół Pawła i Magdy. Czy wszystko u nich dobrze? Czy Magda dobrze go traktuje? Czy nie jest mu smutno?

W końcu nie wytrzymałam. Po tygodniu ciszy zadzwoniłam do Magdy.

– Cześć Magdo, tu Zofia… – zaczęłam niepewnie.

– Dzień dobry, pani Zofio – odpowiedziała chłodno. – Paweł mówił mi, że prosił panią o trochę przestrzeni.

Zrobiło mi się gorąco ze wstydu i złości jednocześnie.

– Ja tylko chciałam zapytać… czy wszystko u was w porządku? Paweł nie odbiera ode mnie telefonów…

Po drugiej stronie zapadła cisza. Usłyszałam cichy oddech Magdy.

– Pani Zofio… Paweł potrzebuje teraz spokoju. Mamy trochę trudny czas – powiedziała w końcu.

– Co się dzieje? – zapytałam natychmiast, czując narastający niepokój.

– To są nasze sprawy rodzinne – odpowiedziała stanowczo. – Proszę nam zaufać i pozwolić to rozwiązać samodzielnie.

Rozłączyła się bez słowa pożegnania. Siedziałam oszołomiona, z sercem bijącym jak szalone. Coś było nie tak. Znałam Pawła na wylot – jeśli coś go trapiło, zawsze przychodził do mnie po radę. Teraz zamknął się przede mną całkowicie.

Przez kolejne dni chodziłam jak struta. W pracy koleżanki pytały:

– Zosiu, co się dzieje? Wyglądasz na przygnębioną.

– Nic takiego… – odpowiadałam wymijająco.

Wieczorami siedziałam sama przy stole, patrząc na pusty talerz po kolacji i słuchając ciszy rozdzierającej mieszkanie. W końcu postanowiłam pojechać do nich bez zapowiedzi. Wzięłam tramwaj na Ursynów i stanęłam pod ich blokiem. Zadzwoniłam domofonem.

– Kto tam? – odezwał się głos Magdy.

– To ja… Zofia.

Chwila ciszy.

– Paweł jest chory. Nie możemy pani dziś przyjąć – powiedziała szybko i rozłączyła się.

Wracałam do domu z poczuciem upokorzenia i narastającej paniki. Co się dzieje z moim synem? Czy Magda coś przede mną ukrywa? Czy Paweł naprawdę jest chory?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Basia.

– Zosiu, musisz dać im spokój – powiedziała stanowczo. – Paweł jest dorosły. Ma prawo do własnych problemów i własnych rozwiązań.

– Ale ja się martwię! – wybuchłam płaczem do słuchawki. – On zawsze był taki otwarty…

– Może właśnie dlatego teraz potrzebuje dystansu? Może chce sam sobie poradzić?

Nie mogłam tego zrozumieć. Przez całe życie byłam dla Pawła wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką. Teraz czułam się jak intruz we własnej rodzinie.

Kilka dni później dostałam SMS-a od Magdy:

„Proszę nie kontaktować się z nami przez najbliższy czas. Paweł potrzebuje spokoju po tym, co się wydarzyło.”

Serce mi stanęło. Co się wydarzyło? Zadzwoniłam do Basi, ale ona tylko powtórzyła:

– Zosiu, musisz to uszanować.

Nie spałam całą noc. Nad ranem postanowiłam napisać list do Pawła:

„Synku,
Nie wiem, co się dzieje, ale bardzo cię kocham i martwię się o ciebie. Jeśli będziesz mnie potrzebował – zawsze jestem obok.”

Nie dostałam odpowiedzi.

Minęły dwa tygodnie ciszy. W pracy byłam cieniem samej siebie; czytałam książki bez zrozumienia, myśli błądziły wokół Pawła i Magdy. W końcu spotkałam przypadkiem sąsiadkę Magdy w sklepie spożywczym.

– Pani Zofio! Dawno pani nie widziałam u młodych! – zagadnęła z uśmiechem.

– Ostatnio rzadziej się widujemy… – wymamrotałam.

– No tak… Po tym wszystkim to pewnie trudno…

Zamarłam.

– Po czym?

Sąsiadka spojrzała na mnie ze współczuciem.

– No… po tej stracie…

Poczułam zimny dreszcz na plecach.

– Jakiej stracie?

Sąsiadka zawahała się przez chwilę, po czym powiedziała cicho:

– Słyszałam od Magdy, że poroniła kilka tygodni temu…

Świat zawirował mi przed oczami. Oparłam się o półkę z makaronami, żeby nie upaść.

Wyszłam ze sklepu jak we śnie. Wszystko nagle stało się jasne: Paweł zamknął się w sobie z bólu po stracie dziecka, a ja byłam tak skupiona na sobie i swoim lęku przed samotnością, że nawet nie zauważyłam ich cierpienia.

Wróciwszy do domu długo płakałam nad własną bezradnością i winą. Chciałam być dla nich wsparciem, a stałam się ciężarem. Przez kolejne dni pisałam listy do szuflady – przepraszające, pełne miłości i żalu za to, że nie umiałam być matką dorosłego syna.

Po miesiącu dostałam krótkiego SMS-a od Pawła:

„Mamo, daj nam jeszcze trochę czasu.”

To wszystko. Ale przynajmniej wiedziałam już prawdę.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na ludzi spieszących na tramwaj pod moim blokiem. Myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można kochać za bardzo? Czy moja troska była naprawdę troską… czy raczej próbą zatrzymania syna przy sobie za wszelką cenę?

Czy wy też kiedyś przekroczyliście granicę w trosce o bliskich? Jak nauczyć się odpuszczać?