Mój przyjazd do wspólnego mieszkania zrujnował życie mojej siostry: Teraz jej mąż składa pozew o rozwód, a ona wini mnie

– Naprawdę musisz tu zostać? – głos Alicji drżał, kiedy zamykała za mną drzwi naszego wspólnego mieszkania w Krakowie. Stałam na progu z walizką, zmęczona po podróży z Poznania, z sercem ściśniętym niepokojem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten wieczór będzie początkiem końca jej małżeństwa i naszej siostrzanej bliskości.

Przyjechałam, bo nie miałam dokąd pójść. Po rozstaniu z narzeczonym i utracie pracy nie stać mnie było na wynajem kawalerki. Nasze mieszkanie należało do nas obu – odziedziczyłyśmy je po rodzicach. Alicja mieszkała tam z mężem, Piotrem, od trzech lat. Ja przez ten czas próbowałam ułożyć sobie życie gdzie indziej, ale los miał inne plany.

– To tylko na chwilę – zapewniłam ją cicho, patrząc na jej zaciśnięte usta i zmęczone oczy. – Poszukam pracy i wynajmę coś własnego.

Piotr był uprzejmy, choć wyraźnie spięty. Przez pierwsze dni starałam się być niewidzialna: wychodziłam wcześnie rano, wracałam późno, gotowałam tylko dla siebie. Ale mieszkanie było małe – dwa pokoje z kuchnią i łazienką. Każdy dźwięk, każda obecność była wyczuwalna.

Z czasem zaczęły się drobne spięcia. Alicja coraz częściej zamykała się w sypialni, Piotr znikał na długie spacery. Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę:

– To twoja siostra! – krzyczał Piotr. – Nie mogę już tak żyć! Nie mamy prywatności!
– To też jej dom! – odparła Alicja, ale jej głos był słaby.

Czułam się jak intruz. Próbowałam rozmawiać z Alicją:
– Może powinnam poszukać czegoś na stancji?
– Nie. Zostań. To ja sobie poradzę – odpowiedziała chłodno.

Ale nie radziła sobie. Z dnia na dzień była coraz bardziej rozdrażniona. Zaczęła obwiniać mnie o wszystko: o to, że Piotr jest nieobecny, że nie mają czasu dla siebie, że ich życie zamieniło się w koszmar.

Pewnego ranka znalazłam Piotra w kuchni. Siedział przy stole z głową w dłoniach.
– Przepraszam – powiedziałam cicho. – Nie chciałam wam przeszkadzać.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– To nie twoja wina, Marto. My już od dawna mamy problemy. Twój przyjazd tylko je uwidocznił.

Ale Alicja widziała to inaczej. Kiedy Piotr kilka tygodni później oznajmił, że składa pozew o rozwód, wybuchła:
– Gdybyś tu nie przyjechała, wszystko byłoby dobrze! Zabrałaś mi męża! Zniszczyłaś moje życie!

Stałam oszołomiona jej gniewem i rozpaczą. Próbowałam tłumaczyć:
– Alicja, on cię nie zostawił przeze mnie…
– Przestań! – krzyczała. – Jesteś egoistką! Myślisz tylko o sobie!

Przez kolejne dni unikałyśmy się nawzajem. Alicja zamknęła się w swoim bólu i żalu. Ja czułam się coraz bardziej winna i zagubiona. Szukałam pracy, ale Kraków okazał się bezlitosny dla takich jak ja – trzydziestolatki bez stabilnej sytuacji.

Pewnej nocy usłyszałam cichy płacz zza ściany. Chciałam podejść do siostry, przytulić ją jak dawniej, ale wiedziałam, że nie pozwoli mi się zbliżyć.

Wkrótce Piotr się wyprowadził. W mieszkaniu zapadła cisza tak gęsta, że aż bolało. Alicja chodziła jak cień, nie odzywała się do mnie prawie wcale. Czułam się jak wróg we własnym domu.

Któregoś dnia znalazłam ją siedzącą na podłodze w kuchni, z pustym spojrzeniem wbitym w ścianę.
– Przepraszam… – zaczęłam niepewnie.
– Nie chcę cię widzieć – wyszeptała.

Zrozumiałam wtedy, że straciłam nie tylko dach nad głową, ale i siostrę. Nasza relacja rozsypała się jak domek z kart.

Zaczęłam spędzać całe dnie poza domem: w bibliotekach, kawiarniach, parkach. Szukałam pracy, rozsyłałam CV, ale bez skutku. Czułam się coraz bardziej samotna i bezużyteczna.

W końcu znalazłam ogłoszenie o pracy w księgarni na Kazimierzu. Przyjęli mnie od razu – niskie zarobki, ale przynajmniej mogłam wyjść z domu i poczuć się potrzebna.

Po kilku tygodniach postanowiłam wyprowadzić się do wynajmowanego pokoju na obrzeżach miasta. Spakowałam rzeczy w milczeniu. Alicja nawet nie wyszła z pokoju pożegnać się ze mną.

Ostatniego wieczoru zostawiłam jej kartkę:
„Przepraszam za wszystko. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.”

Minęły miesiące. Czasem mijam Alicję na ulicy – odwraca wzrok albo udaje, że mnie nie widzi. Piotr podobno zaczął nowe życie gdzieś pod Warszawą.

Często zastanawiam się: czy naprawdę jestem winna temu wszystkiemu? Czy mogłam postąpić inaczej? A może to po prostu życie – pełne przypadków i złych decyzji?

Czy można naprawić coś tak bardzo zepsutego? Czy siostrzana więź jest silniejsza niż żal i poczucie straty? Może ktoś z was zna odpowiedź…