Mój mąż, jego portfel i mój więzienny dom: Opowieść o małżeństwie bez wolności
– Gdzie byłaś?! – Adam stał w progu kuchni, zaciśnięte pięści wbijały się w blat stołu. – Mówiłem, że masz być w domu przed siedemnastą!
Zamarłam z torbą zakupów w ręku. Znowu. Znowu ta sama scena, ten sam ton, ten sam strach ściskający żołądek. Spojrzałam na zegarek – była 17:12. Dwanaście minut spóźnienia. Dwanaście minut, które mogłyby być godzinami, bo dla Adama każda minuta mojej nieobecności była zdradą.
– Byłam w sklepie, zabrakło mleka dla dzieci – odpowiedziałam cicho, próbując nie patrzeć mu w oczy.
– Zawsze masz wymówkę! – rzucił pogardliwie. – I znowu wydałaś za dużo? Pokaż paragon.
Wyciągnęłam zmięty papier z kieszeni. Adam wyrwał mi go z ręki i zaczął przeliczać każdą pozycję. Czułam się jak dziecko przyłapane na kłamstwie. W głowie dudniło mi jedno pytanie: jak długo jeszcze wytrzymam?
Kiedyś myślałam, że miłość to czułość, wsparcie i wspólne marzenia. Adam był moją pierwszą wielką miłością. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on był pewny siebie, dowcipny, zawsze otoczony ludźmi. Ja – cicha, nieśmiała dziewczyna z małego miasteczka pod Tarnowem. Wydawało mi się, że przy nim rozkwitam. On mówił, że jestem jego całym światem.
Po ślubie wszystko się zmieniło. Najpierw drobne uwagi: „Nie powinnaś tyle rozmawiać z koleżankami”, „Po co ci te spotkania rodzinne?”, „Zostaw pracę, ja zarobię na wszystko”. Potem przyszła kontrola – najpierw telefonów, potem portfela. Adam dawał mi pieniądze „na życie” – dokładnie wyliczoną kwotę na jedzenie i rachunki. Każda złotówka musiała być rozliczona.
– Po co ci nowa sukienka? Przecież masz już jedną czarną – słyszałam za każdym razem, gdy chciałam kupić coś dla siebie.
Z czasem przestałam prosić. Przestałam marzyć. Przestałam być sobą.
Dzieci były moją jedyną radością. Ola i Michał – bliźniaki, które przyszły na świat po trzech latach małżeństwa. Dla nich znosiłam wszystko: krzyki Adama, jego wieczne niezadowolenie, upokorzenia przy rodzinie („Iwona nie zna się na gotowaniu”, „Iwona znowu zapomniała zapłacić rachunek”).
Moja mama powtarzała: „Wytrzymaj dla dzieci. Lepiej mieć ojca w domu niż żadnego”. Ale czy naprawdę lepiej? Czy dzieci nie widzą łez matki? Czy nie czują napięcia w powietrzu?
Pewnego wieczoru Ola podeszła do mnie cicho:
– Mamusiu, dlaczego tata na ciebie krzyczy?
Zamarłam. Co miałam jej odpowiedzieć? Że tata jest zmęczony? Że mama jest niegrzeczna? Że to wszystko przez mnie?
Zaczęłam się bać własnych dzieci. Bałam się, że zobaczą za dużo. Bałam się, że będą powtarzać te same schematy.
Adam coraz częściej wracał do domu późno. Czułam wtedy ulgę i jednocześnie strach – bo kiedy wracał, był jeszcze bardziej rozdrażniony. Czasem czułam od niego alkohol.
– Gdzie byłeś? – zapytałam raz nieśmiało.
– Nie twoja sprawa! – huknął drzwiami.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie. Ale jak? Z czego bym żyła? Nie miałam pracy – Adam skutecznie mnie od niej odciął. Nie miałam oszczędności – każdy grosz trafiał do jego portfela.
Zaczęłam szukać pomocy w internecie po nocach, kiedy Adam spał. Trafiłam na forum dla kobiet w podobnej sytuacji. Pisały tam dziewczyny z całej Polski: Kasia z Wrocławia, która uciekła z dziećmi do schroniska; Ania z Warszawy, która po latach odzyskała wolność; Basia z Lublina, która wciąż walczyła o siebie.
Czy ja też mogę? Czy mam prawo odejść?
Pewnego dnia Adam przyszedł wcześniej do domu i zobaczył mnie przy komputerze.
– Co robisz?!
– Piszę do koleżanki…
– Kłamiesz! Znowu coś knujesz! – wyciągnął kabel z gniazdka i rzucił laptopem o podłogę.
Dzieci zaczęły płakać. Ja też płakałam tej nocy długo po tym, jak Adam zasnął.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie Magda – sąsiadka z bloku obok.
– Iwona… widziałam wczoraj… Wszystko w porządku?
Chciałam powiedzieć „tak”, ale głos uwiązł mi w gardle.
– Nie wiem… – wyszeptałam tylko.
Magda przyszła wieczorem z ciastem i herbatą. Siedziałyśmy w kuchni przy zgaszonym świetle.
– Musisz coś zrobić – powiedziała cicho. – To nie jest życie.
Ale co mogłam zrobić? Bałam się wszystkiego: sądu, samotności, opinii ludzi („Rozwódka! Na pewno sama winna!”), reakcji rodziców Adama („Przecież on cię utrzymuje!”).
Któregoś dnia Adam zostawił portfel na stole. Po raz pierwszy od lat miałam dostęp do wszystkich pieniędzy naraz. Patrzyłam na niego długo – na gruby plik banknotów, karty kredytowe, dowód osobisty Adama. Poczułam dziwną mieszankę strachu i nadziei.
Wzięłam tylko 200 złotych. Schowałam je głęboko w szafie pod bielizną. To była moja pierwsza „wolna” gotówka od lat.
Zaczęłam planować ucieczkę. Po cichu zbierałam pieniądze: sprzedawałam stare książki na OLX-ie, szydełkowałam czapki dla sąsiadek za drobne kwoty. Magda pomogła mi znaleźć pracę na pół etatu w pobliskiej piekarni – Adam myślał, że wychodzę na zakupy.
Każdy dzień był walką o przetrwanie i o siebie samą.
W końcu nadszedł ten dzień. Adam wyjechał służbowo do Warszawy na dwa dni. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do dwóch walizek: ubrania dzieci, dokumenty, kilka zdjęć z czasów szczęśliwszych dni.
– Mamusiu, gdzie jedziemy? – spytał Michał szeptem.
– Do cioci Magdy na kilka dni – skłamałam.
Magda zawiozła nas do schroniska dla kobiet w Krakowie. Tam po raz pierwszy od lat przespałam całą noc bez lęku przed krzykiem czy trzaskiem drzwi.
Adam dzwonił setki razy. Groził sądem, odbieraniem dzieci, szantażował moich rodziców („Ona jest chora psychicznie!”). Ale ja już wiedziałam: nie wrócę.
Rozwód trwał rok. Było ciężko: walka o alimenty, wizyty kuratora, przesłuchania w sądzie („Czy była pani dobrą matką?”). Rodzina Adama odwróciła się ode mnie całkowicie; moi rodzice bali się skandalu („Co ludzie powiedzą?”).
Ale dzieci zaczęły się uśmiechać coraz częściej. Ja też powoli odzyskiwałam siebie: znalazłam pracę w bibliotece osiedlowej; zaczęłam chodzić na terapię; poznałam inne kobiety po przejściach.
Czasem budzę się jeszcze z lękiem – czy Adam nie stanie nagle w drzwiach? Czy dam radę utrzymać dzieci? Czy jestem wystarczająco silna?
Ale potem patrzę na Olę i Michała i wiem: zrobiłam to dla nich i dla siebie.
Czy można odzyskać wolność po tylu latach niewoli? Czy można znów zaufać ludziom… i sobie?
Czasem myślę: ile kobiet żyje dziś tak jak ja kiedyś? Ile jeszcze musi przejść przez piekło zanim uwierzy, że zasługuje na coś więcej?