Mistrzyni Własnych Kłopotów: Jak Teściowa Zrujnowała Naszą Rodzinę (I Siebie)

— Znowu nie posprzątałaś po sobie kuchni, Marto! — głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, a mimo to czułam się winna, jakby przyłapała mnie na gorącym uczynku. — Przecież właśnie to robię, pani Grażyno — odpowiedziałam cicho, próbując nie wybuchnąć.

Grażyna, moja teściowa, była mistrzynią w tworzeniu problemów tam, gdzie ich nie było. Każdy dzień zaczynał się od jej narzekań i kończył awanturą. Mój mąż, Tomek, zawsze powtarzał: „Mama już taka jest, musisz się przyzwyczaić”. Ale jak można przyzwyczaić się do życia w ciągłym napięciu?

Wprowadziliśmy się do niej po tym, jak Tomek stracił pracę. Miał być to tymczasowy układ — kilka miesięcy, najwyżej rok. Minęły trzy lata. Każdy dzień był próbą przetrwania. Grażyna miała swoje rytuały: rano narzekała na pogodę, potem na ceny w sklepie, a wieczorem na mnie. Zawsze znajdowała powód, by poczuć się ofiarą i jednocześnie bohaterką własnego dramatu.

Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Siedzieliśmy przy stole — ja, Tomek i nasza córka Zosia. Grażyna weszła do kuchni z miną męczennicy.

— Oczywiście nikt nie pomyślał, żeby zrobić mi herbaty — westchnęła teatralnie.

Tomek spojrzał na mnie błagalnie. Wstałam i zaczęłam gotować wodę. Grażyna usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła opowiadać o swojej koleżance z pracy, która „ma taką cudowną synową, zawsze wszystko za nią robi”.

— Może powinnaś się od niej uczyć, Marto — rzuciła z uśmiechem pełnym jadu.

Zosia spojrzała na mnie pytająco. Miała tylko siedem lat, ale już rozumiała, że coś jest nie tak. Położyłam jej rękę na ramieniu i uśmiechnęłam się smutno.

Najgorsze były jednak te dni, kiedy Grażyna postanawiała „rozwiązać” jakiś problem. Pewnego razu uznała, że Tomek powinien wrócić do pracy w fabryce, gdzie kiedyś pracował. Nie obchodziło jej, że fabryka została zamknięta dwa lata wcześniej.

— Gdybyś się bardziej postarał, znalazłbyś coś porządnego! — krzyczała na niego przez telefon do swojego brata. — Ale nie, lepiej siedzieć na garnuszku matki!

Tomek zamykał się wtedy w pokoju i milczał całymi godzinami. Ja próbowałam go pocieszać, ale sama byłam na skraju wytrzymałości.

Grażyna była też mistrzynią w manipulowaniu faktami. Kiedy coś szło nie po jej myśli, potrafiła przekręcić całą historię tak, żeby to inni byli winni. Kiedy raz zapomniałam kupić jej ulubionego chleba, opowiedziała wszystkim sąsiadkom, że „synowa głodzi ją na starość”.

Pewnego dnia przyszła do nas moja mama. Przyniosła ciasto i zaproponowała wspólny spacer z Zosią. Grażyna patrzyła na nią z pogardą.

— U nas się nie jada takich rzeczy — powiedziała lodowatym tonem.

Mama uśmiechnęła się tylko i wyszła z Zosią na dwór. Po ich powrocie Grażyna zaczęła wypytywać Zosię o wszystko: co jadły, gdzie były, czy mama mówiła coś złego o babci.

— Babciu, dlaczego jesteś taka smutna? — zapytała Zosia pewnego wieczoru.

Grażyna spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Bo nikt mnie tu nie szanuje — odpowiedziała teatralnie.

Zaczęłam mieć wrażenie, że żyję w pułapce. Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią. Kiedy próbowałam postawić granice, Grażyna płakała i dzwoniła do wszystkich krewnych, opowiadając im o swojej „okrutnej synowej”.

W końcu przyszedł dzień przesilenia. Tomek wrócił do domu późno i powiedział mi szeptem:

— Mama zadzwoniła do mojej ciotki i powiedziała jej, że chcesz mnie zostawić.

Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg.

— Co?!

— Powiedziała też, że chcesz zabrać Zosię i wyjechać do swojej matki.

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Przez całą noc nie spałam. Rano spakowałam kilka rzeczy i poszłam do mamy z Zosią. Tomek został z Grażyną — nie miał odwagi odejść.

Przez kilka tygodni nie rozmawialiśmy. Grażyna rozpowiadała wszystkim w rodzinie i sąsiedztwie swoją wersję wydarzeń: że jestem niewdzięczna, że rozbijam rodzinę.

Dopiero po miesiącu Tomek przyszedł do mnie z walizką.

— Nie mogłem już dłużej — powiedział cicho. — Mama nigdy nie będzie szczęśliwa. Nawet jeśli wszyscy będziemy robić wszystko pod jej dyktando.

Zamieszkaliśmy razem w wynajętym mieszkaniu. Było ciężko finansowo, ale pierwszy raz od lat poczułam spokój.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można pomóc komuś, kto sam jest swoim największym wrogiem? A może czasem trzeba po prostu odejść — nawet jeśli boli?