Miłość, wybory i samotność: Historia matki, która nie potrafiła odejść ze swojego świata
– Mamo, nie możesz tu tak dłużej siedzieć sama. – Bartek patrzył na mnie z tym swoim spojrzeniem, w którym zawsze widziałam mieszankę troski i niecierpliwości. – Przecież wiesz, że na wsi jest spokojniej. Mógłbym cię mieć na oku, a ty miałabyś ogród, świeże powietrze…
Zamknęłam oczy. W kuchni pachniało kawą i starym chlebem. Zegar tykał głośniej niż zwykle, jakby odmierzał czas do jakiejś decyzji, której nie chciałam podjąć. Bartek siedział naprzeciwko mnie przy stole, oparty łokciami o blat. Jego dłonie były spracowane, choć miał dopiero trzydzieści dwa lata. Przez chwilę widziałam w nim małego chłopca, który kiedyś tulił się do mojej spódnicy po upadku z roweru.
– Bartku… – zaczęłam cicho. – Ja już nie jestem młoda. Nie wiem, czy potrafiłabym zacząć wszystko od nowa.
Westchnął ciężko. – Ale tu jesteś sama. Michał przyjeżdża raz na pół roku, a ja… Ja też nie mogę być codziennie. Pracuję, wiesz jak jest.
Wiedziałam. Michał, mój starszy syn, od dawna miał swoje życie w Poznaniu. Żona, dzieci, dom pod lasem. Dzwonił czasem w niedzielę, pytał o zdrowie, ale rozmowy były krótkie i powierzchowne. Bartek został w Warszawie najdłużej. To dla niego gotowałam obiady po nocach, to jego wyciągałam z kłopotów na studiach, to jemu pożyczałam pieniądze na kolejne „ważne” projekty.
– Mamo, ja naprawdę się martwię – powiedział cicho. – Nie chcę cię zostawiać samej w tym mieszkaniu.
Spojrzałam na niego uważnie. W jego oczach widziałam zmęczenie i coś jeszcze – może poczucie winy? Może żal? Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć: „Dobrze, pojadę z tobą. Zostawię wszystko.” Ale nie mogłam. To mieszkanie było moim światem. Każda ściana pamiętała śmiech moich dzieci, każdy kąt krył wspomnienia.
– Bartku – powiedziałam łagodnie – ja już nie chcę zmian. Chcę zostać tutaj. Ale jeśli potrzebujesz pieniędzy na tę ziemię… Pomogę ci.
Zamilkł na chwilę. Widziałam, jak walczy ze sobą.
– Nie o to chodzi…
– Wiem – przerwałam mu. – Ale wiem też, że zawsze miałeś marzenia większe niż możliwości. Jeśli to ci pomoże…
Bartek spuścił głowę. Przez chwilę milczeliśmy oboje. W końcu skinął głową.
– Dziękuję, mamo.
Kiedy wyszedł tego dnia, długo siedziałam przy stole. Słońce przesuwało się po podłodze, a ja czułam się jak ktoś, kto właśnie zamknął drzwi do innego życia.
Wieczorem zadzwoniła sąsiadka, pani Zofia.
– I co? Znowu był Bartek? – zapytała z ciekawością.
– Był – odpowiedziałam krótko.
– I co postanowiłaś?
– Zostaję tu.
– Sama?
– Sama.
Pani Zofia westchnęła ciężko.
– Dzieci mają swoje życie…
– Tak – przyznałam cicho.
Po rozmowie długo nie mogłam zasnąć. W głowie kołatały mi się myśli: Czy jestem egoistką? Czy powinnam była pojechać z Bartkiem? Czy on naprawdę tego chciał dla mnie… czy dla siebie?
Następne dni mijały powoli. Bartek dzwonił rzadziej niż zwykle. Michał wysłał SMS-a: „Wszystko ok?” Odpisałam: „Tak”.
Któregoś dnia przyszła pocztą umowa przedwstępna kupna działki na wieś. Bartek poprosił mnie o podpisanie zgody na przelew większej sumy pieniędzy. Zrobiłam to bez słowa skargi. Przez lata nauczyłam się nie pytać o szczegóły jego planów – wiedziałam tylko tyle, ile chciał mi powiedzieć.
Wieczorami siadałam przy oknie z herbatą i patrzyłam na światła miasta. Czułam się coraz bardziej przezroczysta dla własnych dzieci. Kiedyś byłam centrum ich świata – teraz byłam tylko przystankiem na trasie ich dorosłości.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie żona Michała.
– Pani Haniu – zaczęła oficjalnie – Michał martwi się o panią. Może przyjechałaby pani do nas na święta?
– Dziękuję, Kasiu – odpowiedziałam grzecznie – ale wolę zostać u siebie.
W słuchawce zapadła cisza.
– Wie pani… My też mamy swoje sprawy…
Uśmiechnęłam się smutno.
– Wiem.
Po tej rozmowie długo płakałam w poduszkę. Czułam się jak ciężar dla własnej rodziny. A przecież całe życie starałam się być dla nich podporą.
Któregoś popołudnia Bartek zadzwonił niespodziewanie.
– Mamo…
– Tak?
– Chciałem ci podziękować za wszystko. Bez ciebie bym sobie nie poradził.
Zabrakło mi słów.
– Bartku…
– Wiem, że czasem cię zawodzę… Ale chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Ja ciebie też kocham, synku.
Po tej rozmowie długo siedziałam w ciszy. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: czasem miłość to pozwolenie komuś odejść swoją drogą – nawet jeśli oznacza to samotność i tęsknotę.
Dziś znów myślę o Bartku i Michału. Czy bycie matką kończy się wtedy, gdy dzieci przestają nas potrzebować? A może właśnie wtedy zaczyna się najtrudniejsza lekcja miłości: nauczyć się żyć dla siebie?