Miłość po pięćdziesiątce: Czy powinnam słuchać serca, czy córki?

– Mamo, proszę cię, nie rób tego sobie – głos Agaty drżał, a jej oczy były pełne łez i gniewu. Stałyśmy naprzeciwko siebie w mojej kuchni, gdzie jeszcze przed chwilą pachniało świeżo zaparzoną kawą i drożdżówkami. Teraz zapachy ulotniły się, a w powietrzu zawisło napięcie.

Miałam 57 lat i pierwszy raz od śmierci mojego męża poczułam, że mogę być jeszcze szczęśliwa. Poznałam Andrzeja przypadkiem – na przystanku autobusowym, kiedy pomógł mi podnieść torbę z zakupami. Zaczęliśmy rozmawiać, potem spotykać się na kawie. Był czuły, uważny, potrafił słuchać. Po latach samotności jego obecność była jak ciepły koc w zimny wieczór.

Ale Agata nie ufała Andrzejowi od pierwszego dnia. – On coś ukrywa, mamo. Jest za miły, za bardzo się stara – powtarzała. Próbowałam tłumaczyć, że ludzie się zmieniają, że każdy zasługuje na drugą szansę. Ona jednak była nieugięta.

Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz zaprosiłam Andrzeja do domu. Siedzieliśmy przy stole, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Agata patrzyła na niego spod byka, a potem nagle wybuchła: – Kim pan właściwie jest? Co pan chce od mojej mamy?

Andrzej zbladł, ale odpowiedział spokojnie: – Chcę tylko być z pani mamą. Nic więcej.

Po tej kolacji Agata przestała do mnie dzwonić. Przez kilka tygodni żyłam w zawieszeniu – z jednej strony czułam się winna wobec córki, z drugiej nie chciałam rezygnować z własnego szczęścia. Każdego wieczoru siadałam w fotelu i patrzyłam na zdjęcie mojego zmarłego męża. „Czy ty byś mnie zrozumiał?” – pytałam w myślach.

Andrzej był cierpliwy. – Daj jej czas – mówił. – To dla niej trudne.

Ale czas nie pomagał. Agata zaczęła rozmawiać ze mną tylko o wnuczce, unikała tematu Andrzeja. W końcu przyszła do mnie pewnego popołudnia i powiedziała wprost:

– Jeśli go nie zostawisz, przestanę przychodzić z Zosią. Nie chcę, żeby moja córka widziała cię z kimś takim.

Serce mi pękło. Zosia była moim oczkiem w głowie, jedyną radością przez te wszystkie lata samotności. Ale Andrzej był dla mnie kimś więcej niż tylko nowym znajomym – był nadzieją na to, że życie jeszcze może być piękne.

Próbowałam rozmawiać z Agatą spokojnie:
– Kochanie, wiem, że boisz się o mnie. Ale ja też mam prawo do szczęścia.
– Szczęście? Z nim? On cię wykorzysta! – krzyczała.
– Dlaczego tak myślisz?
– Bo widzę, jak na ciebie patrzy! Jakbyś była łatwym celem!

Nie potrafiłam jej przekonać. Każda rozmowa kończyła się kłótnią albo milczeniem.

Zaczęłam się zastanawiać – może rzeczywiście jestem naiwna? Może Agata widzi coś, czego ja nie dostrzegam? Ale kiedy byłam z Andrzejem, czułam się młodsza o dwadzieścia lat. Chodziliśmy na spacery po Łazienkach, jeździliśmy rowerami nad Wisłę, śmialiśmy się jak nastolatkowie.

Pewnego dnia Andrzej zaproponował wspólny wyjazd nad morze. Wahałam się – wiedziałam, że jeśli pojadę, Agata uzna to za zdradę. Ale serce rwało się do tej podróży.

Przed wyjazdem zadzwoniłam do córki:
– Agata, jadę z Andrzejem nad morze na kilka dni.
– Rób co chcesz – odpowiedziała chłodno i odłożyła słuchawkę.

Nad Bałtykiem było cudownie. Słońce, szum fal, długie rozmowy do późnej nocy. Po raz pierwszy od lat poczułam się wolna od lęku przed samotnością.

Po powrocie do Warszawy czekała mnie jednak zimna rzeczywistość. Agata nie odbierała telefonów. Przestała przychodzić z Zosią. W domu było cicho jak nigdy wcześniej.

Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Czy naprawdę moje szczęście jest warte ceny utraty kontaktu z córką i wnuczką? Czy powinnam poświęcić siebie dla dobra rodziny?

Pewnego wieczoru Andrzej przyszedł do mnie z bukietem tulipanów i powiedział:
– Jeśli chcesz, odejdę. Nie chcę być powodem twojego cierpienia.

Patrzyłam na niego długo. W jego oczach widziałam smutek i troskę.
– Nie chcę cię stracić – wyszeptałam.

Ale tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem egoistką? Czy mam prawo być szczęśliwa kosztem relacji z własnym dzieckiem?

Minęły kolejne tygodnie ciszy ze strony Agaty. W końcu napisała mi SMS-a: „Jeśli wybierasz jego, nie licz na mnie”.

Siedziałam wtedy sama w kuchni, patrząc na zdjęcie Zosi na lodówce. Łzy ciekły mi po policzkach.

Dziś wiem jedno: życie jest krótkie i nieprzewidywalne. Ale czy szczęście matki zawsze musi być podporządkowane oczekiwaniom dziecka?

Czy naprawdę muszę wybierać między miłością a rodziną? A może jest sposób, by pogodzić te dwa światy? Co wy byście zrobili na moim miejscu?