Miłość na wagę: Gorzka jesień w cieniu rodzinnych podziałów

– Znowu przyszłaś z tymi swoimi pretensjami? – głos Lidii Janowskiej odbił się echem w ciasnej kuchni pachnącej kawą i wilgotnym listopadem. Stałam naprzeciw niej, z zaciśniętymi pięściami i sercem bijącym jak oszalałe. – To nie są pretensje, tylko pytania, mamo – odpowiedziałam, choć czułam, że głos mi drży. – Dlaczego zabierasz na lody dzieci sąsiadki, a nasze nawet nie zapytasz, czy mają ochotę na spacer?

Lidia wzruszyła ramionami, jakby to wszystko było błahostką. – Wasze dzieci, wasz obowiązek. Ja już swoje wychowałam. Teraz chcę mieć spokój.

W Krakowie jesień spowijała miasto w szarą mgłę, lecz w moim sercu szalała burza goryczy i rozczarowania. Jak można zachować spokój, gdy własna teściowa odwraca się od wnuków, jakby byli obcymi? Nie potrafię pojąć, jak można być tak zimną i obojętną wobec własnej krwi? A Lidia Janowska powtarza tylko: „Wasze dzieci – wasz obowiązek. Ja już swoje zrobiłam.”

Mój mąż, Tomek, zawsze starał się unikać konfliktów. – Daj spokój, Aniu – mówił wieczorami, gdy próbowałam z nim rozmawiać o tym, co mnie boli. – Mama jest już starsza, nie wymagaj od niej za dużo. Ale ja widziałam, jak Lidia z czułością głaskała po głowie małego Jasia z trzeciego piętra i jak z dumą opowiadała sąsiadkom o jego sukcesach w przedszkolu. Moje dzieci – Zosia i Franek – patrzyły na to wszystko z niemym pytaniem w oczach: „Dlaczego babcia nas nie kocha?”

Najgorsze były niedziele. Cała rodzina spotykała się na obiedzie u teściowej. Lidia nakrywała stół dla wszystkich: dla nas, dla sąsiadki z dziećmi, dla kuzynki z Nowej Huty. Ale gdy przychodziło do dzielenia deseru, zawsze najpierw częstowała cudze dzieci. Zosia raz zapytała szeptem: – Mamo, czy ja zrobiłam coś złego?

Serce mi pękało. Próbowałam rozmawiać z Tomkiem jeszcze raz:
– Widzisz to? Twoja mama traktuje nasze dzieci jak powietrze!
– Przesadzasz – burknął. – Może po prostu nie umie okazywać uczuć.
– Ale innym dzieciom okazuje! – wybuchłam.

Tomek wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z moją bezsilnością.

Zaczęłam unikać tych rodzinnych spotkań. Wolałam zabrać Zosię i Franka na spacer po Plantach niż patrzeć, jak ich serca łamią się po kawałku przy stole u babci. Ale wtedy Lidia zaczęła dzwonić do Tomka:
– Twoja żona robi ze mnie potwora! Przecież ja nic złego nie robię!

Czułam się osaczona. W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Marta, zauważyła moje rozkojarzenie.
– Coś się stało?
Opowiedziałam jej wszystko. Marta pokiwała głową:
– Moja teściowa była taka sama. Zawsze faworyzowała dzieci swojej córki, a moje ignorowała. W końcu przestałam się starać. Po co walczyć o czyjąś miłość?

Ale ja nie umiałam odpuścić. Chciałam chronić Zosię i Franka przed poczuciem odrzucenia.

Pewnego dnia Zosia wróciła ze szkoły zapłakana.
– Mamo, pani pytała o babcię na lekcji. Powiedziałam, że babcia mnie nie lubi…
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że muszę coś zmienić.

Zebrałam się na odwagę i poszłam do Lidii sama.
– Mamo… czy mogę cię o coś prosić?
Spojrzała na mnie chłodno znad filiżanki herbaty.
– O co chodzi?
– Czy możesz czasem zabrać Zosię i Franka na spacer? Albo po prostu z nimi porozmawiać?
Westchnęła ciężko.
– Aniu… ja nie mam już siły na małe dzieci. Poza tym… one są takie inne niż Jaś czy Ola. Nie wiem, o czym z nimi rozmawiać.
– Ale to twoje wnuki! – głos mi się załamał.
– I co z tego? Nie każdy musi być czułą babcią.

Wyszłam stamtąd z poczuciem klęski.

Wieczorem Tomek zapytał:
– I co? Pogadałyście?
– Tak… Twoja mama powiedziała jasno: nasze dzieci jej nie obchodzą.
Tomek milczał długo.
– Może rzeczywiście nie warto jej zmuszać…

Ale ja nie umiałam pogodzić się z tą myślą.

Z czasem zaczęliśmy coraz rzadziej odwiedzać Lidię. Dzieci przestały pytać o babcię. Zosia znalazła sobie przyjaciółkę w klasie, Franek zaczął chodzić na piłkę nożną. Ja próbowałam skupić się na pracy i domu. Ale w środku czułam pustkę i żal.

Któregoś dnia spotkałam Lidię na rynku pod Halą Targową. Stała otoczona gromadką dzieci sąsiadki, śmiała się i rozdawała im cukierki. Przez chwilę chciałam podejść i zapytać: „Dlaczego?” Ale zabrakło mi odwagi.

Wieczorem długo patrzyłam przez okno na mglisty Kraków. Czy rodzina naprawdę zawsze znaczy to samo dla wszystkich? Czy można nauczyć się żyć z odrzuceniem przez tych, którzy powinni być najbliżsi?

Może czasem lepiej odpuścić i przestać walczyć o czyjąś uwagę? Ale jak wytłumaczyć to własnym dzieciom?

Czy ktoś z was też czuł kiedyś taki ból? Jak sobie z nim poradziliście?