Miłość, która nie wytrzymała próby: Gdy przywiozłam chorą mamę do domu, mąż zażądał: „Sprzedaj jej mieszkanie i niech się wyprowadza”

— Nie wierzę, że to robisz, Aniu! — głos Igora odbił się echem od ścian naszego salonu. Stał przy oknie, zaciśnięte pięści wbijały mu się w uda. — Twoja matka nie może tu zostać. Wynajmij jej mieszkanie i niech się wyprowadza.

Patrzyłam na niego, jakby mówił w obcym języku. Moja mama, pani Teresa, właśnie wróciła ze szpitala po udarze. Ledwo chodziła, potrzebowała pomocy przy najprostszych czynnościach. Lekarze powiedzieli jasno: „Nie może być sama”. A Igor? Mój mąż, z którym dzieliłam życie od ponad piętnastu lat, patrzył na mnie z chłodem, którego nigdy wcześniej nie widziałam w jego oczach.

Poznałam Igora zaraz po liceum. Był wtedy studentem politechniki, ja zaczynałam pracę w bibliotece. Zakochaliśmy się w sobie jak dzieci — bezgranicznie, naiwnie, z przekonaniem, że razem pokonamy wszystko. Nasze wesele było głośne i radosne, a mama płakała ze wzruszenia, ściskając mnie za rękę. „Jesteś moim szczęściem”, szeptała wtedy. Przez lata była moją opoką — po śmierci taty to ona nauczyła mnie, jak być silną kobietą.

Kiedy zadzwonili do mnie ze szpitala, nie wahałam się ani chwili. Zostawiłam wszystko i pobiegłam do mamy. Widok jej bladej twarzy i bezradnych dłoni ścisnął mi serce. Wiedziałam, że nie mogę jej zostawić samej w tamtym starym mieszkaniu na Pradze. Igor początkowo milczał, gdy powiedziałam mu o mojej decyzji. Myślałam naiwnie, że zrozumie.

Ale już pierwszego wieczoru po powrocie mamy do naszego mieszkania zaczęły się spięcia. Igor chodził po domu jak tykająca bomba. Kiedy mama poprosiła go o podanie szklanki wody, rzucił tylko: „Nie jestem pielęgniarzem”. Udawałam, że tego nie słyszę. W nocy płakałam w poduszkę, żeby nie obudzić mamy ani naszej córki Oli.

— Aniu, to nie jest dom opieki — powtarzał Igor każdego ranka. — Twoja matka ma swoje mieszkanie. Wynajmij je komuś albo sprzedaj i wynajmij jej pokój gdzieś indziej. My też mamy swoje życie.

Czułam się rozdarta na pół. Z jednej strony miał rację — nasze życie wywróciło się do góry nogami. Mama wymagała stałej opieki, a ja biegałam między pracą a domem jak szalona. Ola zaczęła mieć problemy w szkole; nauczycielka zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy wszystko u nas w porządku. Z drugiej strony… przecież to moja mama! Jak mogłabym ją oddać obcym ludziom?

Pewnego wieczoru usiadłam z mamą przy kuchennym stole. Jej dłonie drżały, ale próbowała się uśmiechać.

— Aniu, ja rozumiem… — zaczęła cicho. — Nie chcę być ciężarem dla ciebie ani dla Igora.

— Mamo! — przerwałam jej ostro. — Nigdy nie byłaś i nie będziesz ciężarem.

Ale wiedziałam, że kłamię. Sama czułam się przytłoczona sytuacją. Igor coraz częściej wracał późno z pracy albo wychodził „na siłownię”, choć nigdy wcześniej nie interesował się sportem. Ola zamykała się w swoim pokoju i przestała rozmawiać z nami przy kolacji.

Pewnej nocy usłyszałam kłótnię rodziców Oli przez cienką ścianę.

— To już nie jest nasze życie! — krzyczał Igor. — Wszystko kręci się wokół twojej matki!

— A co miałam zrobić? Zostawić ją samą? — odpowiedziałam drżącym głosem.

— Tak żyć się nie da! — rzucił i trzasnął drzwiami.

Zasypiałam ze ściśniętym gardłem i pytaniem: czy naprawdę muszę wybierać między matką a mężem?

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę.

— Aniu, co się dzieje? Jesteś cieniem samej siebie.

Zawahałam się przez chwilę, ale w końcu opowiedziałam jej wszystko. Siedziała w milczeniu, słuchając mojej historii.

— Wiesz… — powiedziała cicho — moja mama też była chora. I też musiałam wybierać.

Spojrzałam na nią z nadzieją.

— I co zrobiłaś?

— Wybrałam siebie — odpowiedziała smutno. — Ale do dziś tego żałuję.

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne dni.

Igor coraz częściej naciskał na sprzedaż mieszkania mamy.

— To jedyne rozsądne wyjście — mówił zimno. — Sprzedamy je i wynajmiemy jej pokój gdzieś blisko nas. Będziemy mieli spokój.

Ale ja wiedziałam, że to nie chodzi o spokój. Chodziło o wygodę Igora i jego niechęć do konfrontacji z chorobą i starością.

W końcu przyszedł dzień, kiedy musiałam podjąć decyzję.

Usiadłam z Igorem przy stole.

— Nie sprzedam mieszkania mamy — powiedziałam stanowczo. — Jeśli ci to przeszkadza… będziesz musiał sam zdecydować, co dalej.

Patrzył na mnie długo, bez słowa. W jego oczach widziałam zawód i gniew.

— W takim razie ja się wyprowadzam — rzucił w końcu i wyszedł z domu.

Zostałam sama z mamą i Olą. Przez pierwsze dni czułam ulgę — nikt już nie krzyczał, nie robił wyrzutów. Ale potem przyszła samotność i strach: jak dam sobie radę? Czy Ola mi wybaczy rozpad rodziny?

Dziś minęło pół roku od tamtych wydarzeń. Mama powoli dochodzi do siebie; Ola znów się uśmiecha. Igor czasem dzwoni, pyta o córkę, ale między nami już nic nie zostało.

Często zastanawiam się nocami: czy mogłam postąpić inaczej? Czy naprawdę musimy wybierać między tymi, których kochamy? A może prawdziwa miłość to umiejętność rezygnowania z własnej wygody dla dobra innych? Co wy byście zrobili na moim miejscu?