Miłość, która dzieli: Opowieść babci z warszawskiego Mokotowa
– Dlaczego znowu nie chcesz zostać z Jasiem? – głos mojej córki, Magdy, przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała oparta o framugę drzwi, z rękami skrzyżowanymi na piersi. W jej oczach widziałam zmęczenie, ale i coś jeszcze – rozczarowanie mną.
Zanim odpowiedziałam, poczułam znajome ukłucie w żołądku. Przecież powinnam kochać ich oboje tak samo. Przecież jestem babcią. Ale prawda była inna – Wiktoria, moja starsza wnuczka, była moim oczkiem w głowie. Zawsze uśmiechnięta, wygadana, z błyskiem w oku. Z nią czułam się potrzebna, doceniona. Jaś… Jaś był inny. Cichy, zamknięty w sobie, często płakał bez powodu. Kiedy zostawałam z nim sama, czułam się jak intruz we własnym domu.
– Magda, ja… – zaczęłam niepewnie. – Wiesz, że kocham twoje dzieci. Ale Jaś jest jeszcze taki malutki…
– Wiktoria też była malutka! – przerwała mi ostro. – Ale wtedy nie miałaś problemu, żeby ją tulić godzinami.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Prawda była taka, że wtedy byłam młodsza, silniejsza. Może bardziej otwarta na nowe uczucia? A może to Wiktoria od początku zdobyła moje serce tym swoim uśmiechem? Czy to możliwe, żeby serce babci wybierało?
Mój mąż, Andrzej, siedział przy stole i udawał, że czyta gazetę. Wiedziałam jednak, że słucha każdego słowa. Ostatnio coraz częściej unikał rozmów o rodzinie. Może dlatego, że sam miał trudne relacje z naszymi dziećmi? Albo dlatego, że nie chciał przyznać się do własnych słabości?
Magda westchnęła ciężko i wyszła z kuchni. Zostałam sama ze swoimi myślami i poczuciem winy.
Wiktoria wbiegła do pokoju z zeszytem pod pachą.
– Babciu! Zobacz, narysowałam dla ciebie domek! – krzyknęła radośnie.
Uklękłam przy niej i przytuliłam ją mocno.
– Jesteś moją artystką – powiedziałam cicho.
W tym momencie Jaś zaczął płakać w swoim łóżeczku. Zamarłam. Wiktoria spojrzała na mnie pytająco.
– Babciu, pójdziesz do niego?
Zebrałam się w sobie i weszłam do pokoju dziecięcego. Jaś siedział w łóżeczku z mokrą buzią od łez. Wyciągnął do mnie rączki.
– Babciu…
Poczułam nagły przypływ litości i… strachu. Bałam się tej bliskości, której nie potrafiłam mu dać. Usiadłam obok niego i pogłaskałam po głowie.
– Już dobrze, Jasiu…
Ale on nie przestawał płakać. Czułam się bezradna jak nigdy dotąd.
Wieczorem Andrzej podszedł do mnie, gdy zmywałam naczynia.
– Basia… Może powinnaś z kimś porozmawiać? – zaproponował ostrożnie.
– Z kim niby? – odburknęłam. – To mój problem.
– Nasz problem – poprawił mnie cicho.
Zamilkliśmy na chwilę. Wiedziałam, że ma rację. Od kiedy Magda zaczęła zostawiać dzieci u nas częściej – bo jej mąż pracował za granicą, a ona wróciła do pracy w szkole – nasz dom stał się polem minowym emocji.
Pamiętam dzień, kiedy Magda przyjechała do nas pierwszy raz po narodzinach Jasia. Była wykończona i zapłakana.
– Mamo, ja nie daję rady…
Przytuliłam ją wtedy mocno i obiecałam pomoc. Ale już wtedy czułam dziwny dystans wobec tego małego chłopca. Może dlatego, że przypominał mi mojego syna Pawła? Paweł zawsze był trudny – zamknięty w sobie, nieprzewidywalny. Nasze relacje rozpadły się lata temu po jego wyjeździe do Gdańska. Od tamtej pory widujemy się rzadko i rozmawiamy tylko o pogodzie.
Czy to możliwe, że przenoszę swoje dawne żale na niewinne dziecko?
Następnego dnia Magda przyszła po dzieci wcześniej niż zwykle.
– Jak było? – zapytała chłodno.
– Dobrze… – odpowiedziałam wymijająco.
Wiktoria podbiegła do mamy i zaczęła opowiadać o rysunkach i zabawach. Jaś tulił się do jej nogi i patrzył na mnie nieufnie spod grzywki.
Magda spojrzała na mnie uważnie.
– Mamo… czy ty naprawdę kochasz Jasia?
To pytanie uderzyło mnie jak obuchem w głowę.
– Oczywiście! – zaprotestowałam zbyt gwałtownie.
Ale w środku czułam pustkę i strach przed prawdą.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i analizowałam każdy gest wobec wnuków. Czy naprawdę byłam sprawiedliwa? Czy moje serce było tak małe?
Wspomnienia wracały falami: moja mama zawsze faworyzowała mojego brata. Ja byłam tą „grzeczną”, „samodzielną”, której nie trzeba było poświęcać uwagi. Czy powielam ten sam schemat?
Następnego dnia postanowiłam spróbować inaczej. Kiedy Magda zostawiła dzieci rano, usiadłam z Jasiem na dywanie i zaczęłam układać klocki.
– Zobacz, Jasiu, zbudujemy wieżę!
Na początku patrzył na mnie nieufnie, ale po chwili zaczął dokładać kolejne elementy. Uśmiechnął się nieśmiało. Poczułam ciepło w sercu – delikatne, kruche jak porcelana.
Wiktoria dołączyła do nas i razem śmialiśmy się z przewracających się wież.
Po południu zadzwonił Paweł.
– Cześć mamo…
Jego głos był odległy, jakby dzwonił z innego świata.
– Cześć synku…
Przez chwilę milczeliśmy.
– Jak tam u was? – zapytał w końcu.
– Dzieci u nas… Magda dużo pracuje…
– To dobrze – powiedział cicho. – Dobrze mieć rodzinę blisko.
Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam mu powiedzieć tyle rzeczy: że tęsknię, że żałuję dawnych kłótni… Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Wieczorem Andrzej objął mnie ramieniem.
– Basia… jesteśmy tylko ludźmi. Nie musisz być idealna babcią.
Ale ja chciałam być idealna. Chciałam naprawić błędy mojej mamy i swoje własne.
Kolejne tygodnie były walką ze sobą samą. Każdego dnia próbowałam znaleźć drogę do serca Jasia – przez zabawę, czytanie bajek, wspólne spacery po parku na Mokotowie. Były chwile lepsze i gorsze; czasem czułam postęp, czasem wracało stare poczucie winy i bezradności.
Pewnego dnia Magda przyszła po dzieci wcześniej niż zwykle i zobaczyła nas razem na dywanie – śmialiśmy się z Jasiem do łez.
– Mamo…
Jej głos był miękki jak nigdy dotąd.
– Dziękuję ci…
Spojrzałyśmy sobie w oczy i wiedziałam, że ona widzi moją walkę.
Ale czy naprawdę można nauczyć się kochać tak samo? Czy serce babci może być sprawiedliwe? A może każdy z nas niesie swoje blizny i musi nauczyć się żyć z niedoskonałością?
Czasem patrzę na moje wnuki i zastanawiam się: czy one kiedyś wybaczą mi moje słabości? Czy ja sama sobie wybaczę?
A wy? Czy potrafilibyście przyznać się przed sobą do takich uczuć?