Miłość, która dzieli: Gdy rodzina staje się polem bitwy
– Znowu jej nie ma! – krzyknęłam, wbiegając do kuchni, gdzie na stole parowały jeszcze niedojedzone ziemniaki. – Paweł, mówiłam ci, żebyś zamknął drzwi na klucz!
Mój mąż siedział przy stole, z głową w dłoniach. W powietrzu wisiała cisza tak gęsta, że aż bolało. Za oknem lał deszcz, a ja czułam, jak moje serce wali jak oszalałe. To już trzeci raz w tym tygodniu szukaliśmy jego matki po całym osiedlu. Pani Stefania, moja teściowa, od miesięcy żyła w swoim świecie – czasem była z nami, czasem znikała gdzieś w odmętach własnej pamięci.
– Przepraszam – wyszeptał Paweł. – Po prostu… nie mogę jej zamykać jak zwierzęcia.
– Ale nie możemy tak żyć! – wybuchłam. – Dzieci się boją! Wczoraj Kuba płakał całą noc, bo babcia stała nad jego łóżkiem i coś mamrotała pod nosem!
Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem. – To moja matka.
– A ja jestem twoją żoną! – odpowiedziałam drżącym głosem. – I mamy dzieci! Czy one się nie liczą?
Wiedziałam, że to nie jest zwykła kłótnia. Od miesięcy narastało we mnie poczucie bezsilności i strachu. Lekarze byli zgodni: choroba Stefanii jest nieuleczalna. Demencja z halucynacjami, napady agresji, zaniki pamięci. Czasem była cicha i spokojna, innym razem krzyczała na nas, wyzywała mnie od obcych kobiet, a Pawła od złodziei.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy uciekła z domu. Było zimno, śnieg padał od rana. Znalazłam ją po dwóch godzinach na przystanku autobusowym, bez butów, w samej koszuli nocnej. Trzęsła się z zimna i patrzyła na mnie jak na obcą osobę.
– Kim pani jest? – zapytała wtedy cicho.
Zamarłam. Poczułam się wtedy tak bezradna jak nigdy wcześniej.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Paweł coraz częściej znikał w pracy, a ja zostawałam sama z teściową i dziećmi. Każdy dzień był walką o przetrwanie: pilnowanie drzwi, chowanie kluczy, tłumaczenie dzieciom, dlaczego babcia krzyczy albo płacze bez powodu.
Najgorsze były noce. Stefania potrafiła wstać o drugiej nad ranem i szukać swojego męża, który nie żył od dekady. Budziła wszystkich hałasując garnkami albo próbując wyjść na balkon. Kiedyś znalazłam ją na klatce schodowej – sąsiadka patrzyła na mnie z litością i czymś jeszcze… Może pogardą?
W końcu powiedziałam dość.
– Paweł, musimy znaleźć dla niej dom opieki – powiedziałam pewnego wieczoru, gdy dzieci już spały.
Spojrzał na mnie jak na potwora.
– Chcesz oddać moją matkę do domu starców?
– Nie chcę jej oddawać! Chcę tylko… żebyśmy mogli normalnie żyć. Żeby dzieci nie bały się wracać do domu. Żebyś ty był ze mną, a nie tylko z nią.
Przez chwilę milczał. Potem wstał i bez słowa wyszedł z pokoju.
Następnego dnia wrócił późno. Miał spakowaną torbę.
– Jeśli nie chcesz mojej matki tutaj, to ja też nie mogę tu zostać – powiedział cicho. – Składaliśmy sobie przysięgę na dobre i na złe. Ty się poddajesz.
Patrzyłam na niego w osłupieniu.
– Paweł…
– Nie rozumiesz mnie. Nie rozumiesz, co to znaczy być rodziną.
Zostawił mnie samą z dziećmi i poczuciem winy tak wielkim, że przez kilka dni nie mogłam spać ani jeść. Dzwonił tylko raz – żeby powiedzieć dzieciom dobranoc.
Stefania była coraz gorsza. Pewnego dnia znalazłam ją w łazience – siedziała na podłodze i śpiewała kołysankę dla mojego syna sprzed dwudziestu lat. Nie mogłam już dłużej udawać, że dam sobie radę sama.
Zadzwoniłam do siostry Pawła.
– Magda, ja już nie daję rady…
Przyjechała po godzinie. Zobaczyła matkę i rozpłakała się.
– Przepraszam cię… Myślałam, że przesadzasz.
Razem zawiozłyśmy Stefanię do szpitala na konsultację. Lekarz był stanowczy:
– Ona wymaga całodobowej opieki specjalistycznej. To nie jest kwestia dobrej woli czy miłości. To kwestia bezpieczeństwa jej i waszego.
Paweł nie odezwał się do mnie przez dwa tygodnie. Potem przyszedł po rzeczy.
– Nienawidzę cię za to – powiedział przez łzy. – Ale wiem, że miałaś rację.
Nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczy. Dzieci pytają o tatę codziennie. Ja sama czuję się jak zdrajczyni – żony, matki i człowieka.
Czy naprawdę byłam egoistką? Czy można kochać kogoś i jednocześnie chcieć chronić siebie? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?