Miesiąc do wyprowadzki: Gorzka lekcja zaufania
– Masz miesiąc na wyprowadzkę! – głos pani Haliny, mojej teściowej, odbił się echem w kuchni. Stałam przy zlewie, z rękami mokrymi od naczyń, kiedy jej słowa przecięły powietrze jak nóż. Odwróciłam się powoli, próbując zrozumieć, czy dobrze usłyszałam. Artur stał obok niej, z założonymi rękami, wzrok wbity w podłogę.
– Słyszałaś mamę – dodał cicho, nie patrząc mi w oczy.
Dwa lata. Dwa lata życia pod jednym dachem, wspólne śniadania, wieczory przy serialach, plany na przyszłość. I nagle wszystko się rozsypało w jednej chwili. Przez chwilę miałam wrażenie, że to jakiś żart, test na moją cierpliwość albo ukryta kamera. Ale nie – ich twarze były poważne, a atmosfera gęsta od napięcia.
– Ale… dlaczego? – wydusiłam z siebie, czując jak gardło ściska mi się ze strachu i upokorzenia.
Halina spojrzała na mnie chłodno. – To już nie jest miejsce dla ciebie. Potrzebuję spokoju. Poza tym… – zawahała się na moment – …nie chcę już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.
Artur milczał. Przez chwilę miałam nadzieję, że stanie po mojej stronie, że powie coś w mojej obronie. Ale on tylko wzruszył ramionami.
– Może tak będzie lepiej dla wszystkich – mruknął.
Poczułam się jak intruz we własnym domu. Przez dwa lata starałam się być idealną partnerką i synową. Gotowałam obiady, sprzątałam mieszkanie, dbałam o dobrą atmosferę. Halina zawsze była uprzejma, nawet ciepła. Nigdy nie podnosiła głosu, nie wtrącała się do naszych spraw. Myślałam, że mnie zaakceptowała. Myliłam się.
Wieczorem siedziałam na łóżku w naszej sypialni i patrzyłam na Artura.
– Naprawdę chcesz, żebym się wyprowadziła? – zapytałam cicho.
Westchnął ciężko. – To nie tak… Po prostu mama ma rację. Ostatnio jest między nami napięcie. Może potrzebujemy przerwy?
– Przerwy? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Arturze, przecież planowaliśmy razem przyszłość! Chciałeś ślubu, dzieci…
– Może się pospieszyliśmy – rzucił bez przekonania.
Zacisnęłam pięści. Czułam się zdradzona przez dwie najbliższe osoby. W jednej chwili straciłam dom i poczucie bezpieczeństwa.
Następne dni były koszmarem. Halina unikała mnie wzrokiem, a Artur wracał późno z pracy i zamykał się w swoim pokoju. Czułam się niewidzialna. Zaczęłam pakować swoje rzeczy do walizek, płacząc po nocach w poduszkę. Każda rzecz przypominała mi o wspólnych chwilach: kubek z napisem „Kocham Cię”, zdjęcia z wakacji nad morzem, listy miłosne schowane na dnie szuflady.
Pewnego dnia spotkałam Halinę w kuchni. Stała przy oknie i patrzyła na deszcz za szybą.
– Czy ja coś zrobiłam? – zapytałam drżącym głosem.
Spojrzała na mnie surowo. – Jesteś miła dziewczyną, Marto. Ale to nie wystarczy. Mój syn potrzebuje kogoś innego.
– Kogoś innego? – powtórzyłam zszokowana.
– Kogoś bardziej ambitnego, niezależnego… Ty ciągle szukasz pracy, nie masz planu na siebie. Nie chcę patrzeć, jak marnujesz jego czas.
Zatkało mnie. Przez ostatnie miesiące rzeczywiście miałam trudności ze znalezieniem pracy po zamknięciu firmy, w której pracowałam przez pięć lat. Ale czy to powód, żeby wyrzucać mnie z domu?
Wieczorem próbowałam jeszcze raz porozmawiać z Arturem.
– Twoja mama uważa, że nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra – powiedziałam cicho.
Wzruszył ramionami. – Może ma rację? Ostatnio tylko narzekasz i siedzisz w domu…
– Bo straciłam pracę! Potrzebowałam wsparcia!
– A ja potrzebuję spokoju – uciął krótko.
Wtedy zrozumiałam, że już przegrałam tę walkę. Nie miałam dokąd pójść – moi rodzice mieszkali daleko na wsi i ledwo wiązali koniec z końcem. Przyjaciółki miały swoje życie i rodziny.
Ostatniego dnia przed wyprowadzką spakowałam walizki i stanęłam w progu mieszkania. Halina nawet nie wyszła się pożegnać. Artur podał mi torbę i powiedział tylko:
– Mam nadzieję, że sobie poradzisz.
Wyszłam na klatkę schodową i poczułam ulgę pomieszaną z rozpaczą. Przez dwa lata żyłam iluzją bezpieczeństwa i miłości, a wystarczyło jedno zdanie teściowej, by wszystko runęło jak domek z kart.
Przez pierwsze tygodnie spałam u znajomej na kanapie i szukałam pracy gdziekolwiek – w sklepie spożywczym, kawiarni, nawet jako sprzątaczka w biurach nocą. Każdego dnia budziłam się z poczuciem pustki i żalu do siebie samej: jak mogłam być tak ślepa? Jak mogłam pozwolić sobie na zależność od ludzi, którzy nigdy mnie naprawdę nie zaakceptowali?
Z czasem zaczęłam odzyskiwać siły. Znalazłam pracę jako recepcjonistka w małym hotelu na obrzeżach miasta. Wynajęłam kawalerkę i nauczyłam się żyć sama ze sobą. Czasem jeszcze śni mi się tamto mieszkanie i Artur stojący w drzwiach sypialni… Ale już nie płaczę.
Często zastanawiam się: czy naprawdę byłam taka bezwartościowa? Czy może to oni bali się mojej słabości bardziej niż ja sama? Czy warto ufać ludziom bezgranicznie? Może czasem trzeba najpierw zaufać sobie…