Między obowiązkiem a własnym życiem: Historia córki, która musiała wybrać
– Zosiu, przecież to normalne, że dzieci pomagają rodzicom – powiedział ojciec, patrząc na mnie z tym swoim upartym wyrazem twarzy, który pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Stał w progu mojego mieszkania z walizką w ręku, a ja trzymałam na rękach płaczącego Antosia. Mój mąż, Michał, stał obok, milczący i spięty. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż krzyk.
Nie tak wyobrażałam sobie powrót ojca do mojego życia. Odkąd mama zmarła pięć lat temu, nasz kontakt był sporadyczny – krótkie telefony, czasem kartka na święta. Ojciec zawsze był człowiekiem zamkniętym w sobie, surowym i wymagającym. Gdy zadzwonił dwa tygodnie temu z informacją, że przechodzi na emeryturę i nie chce już mieszkać sam w naszym starym domu pod Radomiem, nie spodziewałam się, że decyzja o zamieszkaniu ze mną jest już podjęta. Nie pytał – oznajmił.
– Tato, ja… jestem na urlopie macierzyńskim. Michał pracuje po dwanaście godzin dziennie. Ledwo wiążemy koniec z końcem – próbowałam tłumaczyć, ale ojciec tylko wzruszył ramionami.
– Przecież masz mieszkanie. Dziecko już trochę podrosło. Ja nie będę przeszkadzał.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak bardzo się mylił.
Pierwsze dni były jak zły sen. Ojciec wprowadził się do małego pokoju Antosiowi, tłumacząc, że „dziecko i tak nie potrzebuje tyle miejsca”. W kuchni narzekał na moje gotowanie – „za mało soli”, „za tłuste”, „za nowocześnie”. Gdy próbowałam odpocząć po nieprzespanej nocy, słyszałam zza ściany jego głośne rozmowy przez telefon z kolegami z dawnej pracy. Wieczorami włączał telewizor na cały regulator, bo „w domu nie może być cicho jak w grobie”.
Michał coraz częściej wracał późno z pracy. Unikał rozmów z ojcem, a mnie omijał wzrokiem. Czułam się rozdarta – między lojalnością wobec rodziny a własnym zmęczeniem i potrzebą spokoju. Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że to tylko tymczasowe, że ojciec się rozmyśli i wróci do siebie. Ale on coraz bardziej zapuszczał korzenie w naszym życiu.
Pewnego wieczoru, gdy Antoś w końcu zasnął po godzinie płaczu, usiadłam przy kuchennym stole z kubkiem zimnej herbaty. Ojciec wszedł bez pukania.
– Zosiu, musimy porozmawiać o rachunkach. Widziałem ostatnio fakturę za prąd – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Tato… ja naprawdę nie mam teraz głowy do pieniędzy. Michał wszystko ogarnia – odpowiedziałam zmęczonym głosem.
– Ale to ja tu teraz mieszkam! Powinniśmy ustalić zasady. Może byś poszukała jakiejś pracy zdalnej? Przecież dziecko już nie jest takie malutkie.
Zamarłam. Praca? Teraz? Ledwo dawałam radę ogarnąć dom i Antosia. Poczułam narastającą złość i bezsilność.
– Tato, jestem na urlopie macierzyńskim! Nie mogę pracować! – wybuchłam.
Ojciec spojrzał na mnie chłodno.
– Ja całe życie pracowałem dla rodziny. Teraz twoja kolej.
Wyszłam z kuchni trzaskając drzwiami. W łazience rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się winna – przecież to mój ojciec, samotny staruszek po przejściach. Ale czy to znaczyło, że miałam poświęcić wszystko?
Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Ojciec coraz częściej krytykował Michała – „za mało zarabia”, „nie pomaga w domu”, „nie umie wychować syna”. Między mną a mężem narastało napięcie. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: kto ma zrobić zakupy, kto wyniesie śmieci, kto zajmie się Antosiem wieczorem.
Pewnej nocy Michał wrócił później niż zwykle. Usiadł na łóżku i długo milczał.
– Zosia… tak dłużej nie dam rady – powiedział cicho. – Twój ojciec traktuje mnie jak intruza we własnym domu.
Poczułam gulę w gardle.
– Wiem… Ale co mam zrobić? To mój tata…
– A ja? A my? Przecież mamy prawo do własnego życia!
Nie spałam tej nocy ani minuty. Przewracałam się z boku na bok, słuchając oddechu śpiącego Antosia i cichego chrapania ojca za ścianą. Myśli kłębiły mi się w głowie: czy jestem złą córką? Złą żoną? Czy można być jednocześnie lojalnym wobec rodziny i siebie samej?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z ojcem szczerze.
– Tato… musimy ustalić zasady. Nie mogę cię utrzymywać. Sama ledwo daję radę…
Ojciec spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ty zawsze byłaś taka samolubna jak twoja matka…
Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Mama całe życie poświęcała się dla nas – gotowała, sprzątała, pracowała ponad siły. Umarła przedwcześnie ze zmęczenia i żalu. Czy naprawdę chciałam powtórzyć jej los?
Zebrałam się w sobie.
– Tato… jeśli chcesz tu mieszkać, musisz partycypować w kosztach albo znaleźć inne rozwiązanie. Nie dam rady inaczej.
Ojciec milczał długo. W końcu wyszedł bez słowa.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak przed burzą. Michał unikał domu jeszcze bardziej niż wcześniej. Ja chodziłam jak struta, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
W końcu ojciec przyszedł do mnie wieczorem.
– Zosiu… może masz rację – powiedział cicho. – Może powinienem wrócić do siebie albo poszukać jakiegoś domu seniora…
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.
Pomogłam mu spakować rzeczy. Pożegnanie było krótkie i chłodne – żadne z nas nie potrafiło znaleźć odpowiednich słów.
Gdy drzwi zamknęły się za ojcem, usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam ulgę, ale też ogromny żal i poczucie winy.
Czy można być dobrą córką i jednocześnie dbać o siebie? Gdzie kończy się obowiązek wobec rodziny, a zaczyna prawo do własnego życia? Może każda z nas musi sama znaleźć odpowiedź na to pytanie…