Między mną a jego przeszłością — dziecko, którego nie chciał pokochać
— Nie rozumiesz, Aniu, to nie jest takie proste! — krzyknął Tomek, trzaskając drzwiami od sypialni. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. W powietrzu wisiało napięcie, które czułam od miesięcy, a może nawet lat. Znowu chodziło o Maję — jego córkę z pierwszego małżeństwa. Dziewczynka miała wtedy dziewięć lat i była dla mnie kimś obcym, choć bardzo się starałam ją zaakceptować. Dla Tomka była jednak ciężarem, którego nie potrafił unieść.
Poznaliśmy się późno. Ja miałam trzydzieści dwa lata, on trzydzieści trzy. Oboje po przejściach, z bagażem rozczarowań i niespełnionych marzeń. Tomek był po rozwodzie, ja miałam za sobą kilka nieudanych związków i spokojne życie w kawalerce na Mokotowie. Kiedy się poznaliśmy, wydawało mi się, że w końcu znalazłam kogoś, kto rozumie moje lęki i tęsknoty. On był czuły, opiekuńczy, potrafił słuchać. Przynajmniej na początku.
Pierwszy raz zobaczyłam Maję na naszym ślubie. Stała obok matki, w białej sukience i z warkoczem przewiązanym niebieską wstążką. Patrzyła na mnie nieufnie spod długich rzęs. Pomyślałam wtedy: „To tylko dziecko. Potrzebuje czasu”. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo się myliłam.
Nasze życie zaczęło się komplikować już po kilku miesiącach. Maja przyjeżdżała do nas co drugi weekend. Zawsze była cicha, zamknięta w sobie, jakby bała się oddychać głośniej. Tomek nie potrafił z nią rozmawiać. Siedział przy stole, przeglądał telefon albo wychodził do garażu pod pretekstem naprawy samochodu. Ja próbowałam zagadywać Maję — pytałam o szkołę, koleżanki, ulubione książki. Odpowiadała półsłówkami albo wcale.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi. — Tato, dlaczego już ze mną nie mieszkasz? — zapytała cicho Maja. Tomek milczał długo, aż w końcu powiedział: — Tak wyszło, Maju. Tak czasem bywa.
Poczułam wtedy coś dziwnego — żal do niego i do siebie samej. Przecież wiedziałam, że ma dziecko. Wiedziałam też, że rozwód był dla niego traumą. Ale nie sądziłam, że będzie aż tak odcinał się od własnej córki.
Z czasem zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. — Dlaczego nie chcesz spędzać z nią czasu? — pytałam go raz po raz. — Przecież to twoja córka! — Aniu, nie rozumiesz… Ja nie umiem! Ona mnie nie chce! — odpowiadał z rozpaczą w głosie.
Czułam się rozdarta. Z jednej strony chciałam być dla Mai kimś bliskim, z drugiej — widziałam, że Tomek coraz bardziej zamyka się w sobie. Jego była żona dzwoniła do niego tylko wtedy, gdy trzeba było coś załatwić: alimenty, lekarz, wywiadówka. Nigdy nie rozmawiali o uczuciach Mai.
Pewnego dnia Maja przyszła do mnie do kuchni i powiedziała: — Ciociu Aniu… czy mogę ci coś powiedzieć? Zaskoczyła mnie tym „ciociu” — nigdy wcześniej tak do mnie nie mówiła.
— Oczywiście, kochanie — odpowiedziałam łagodnie.
— Tato mnie nie lubi… On woli być z tobą niż ze mną.
Zatkało mnie. Co mogłam jej odpowiedzieć? Że się myli? Że Tomek ją kocha? Sama w to już nie wierzyłam.
Wieczorem powiedziałam Tomkowi o tej rozmowie. Wybuchł płaczem. Pierwszy raz widziałam go takiego bezbronnego.
— Ja naprawdę próbuję… Ale ona przypomina mi o wszystkim, co straciłem… O tym, jak zawiodłem jako mąż i ojciec… Nie umiem jej pokochać tak jak powinienem…
Przytuliłam go mocno, ale czułam narastający gniew i bezsilność. Czy można nauczyć się kochać własne dziecko? Czy można naprawić coś tak głęboko pękniętego?
Zaczęliśmy chodzić na terapię rodzinną. Psycholog mówił nam rzeczy oczywiste: że dziecko potrzebuje akceptacji i uwagi ojca; że ja nie mogę zastąpić Mai matki; że Tomek musi zmierzyć się ze swoją przeszłością. Ale słowa to jedno — życie to drugie.
Maja coraz częściej zamykała się w swoim pokoju podczas wizyt u nas. Przestała jeść obiady przy stole, przestała mówić „dzień dobry” rano. Czułam jej ból i samotność jak własny.
W końcu doszło do tego, że zaczęliśmy rozmawiać o rozstaniu. — Może byłoby lepiej, gdybyśmy się rozeszli? — zapytałam któregoś wieczoru cicho.
Tomek spojrzał na mnie ze łzami w oczach: — Nie chcę cię stracić… Ale nie chcę też ranić Mai bardziej niż dotąd…
Nie wiem, kiedy nasze życie stało się polem minowym uczuć i żalu. Każde słowo mogło wybuchnąć konfliktem. Każdy gest był interpretowany na sto sposobów.
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na dzieci bawiące się na podwórku pod blokiem. Myślę o Mai — czy kiedyś mi wybaczy? Czy Tomek nauczy się być ojcem? Czy ja sama potrafię być szczęśliwa w tej rodzinie patchworkowej?
Czasem zastanawiam się: czy można pokochać cudze dziecko jak swoje? Czy można naprawić błędy przeszłości? A może są rany, które nigdy się nie zagoją?