Między młotem a kowadłem: Samochód, teściowa i cena niezależności

– To mój samochód i ja decyduję, komu go pożyczę! – głos teściowej rozbrzmiał w kuchni jak wystrzał. Stałam przy zlewie, próbując zmyć z talerza resztki wczorajszego obiadu, ale ręce mi zadrżały. Krzysztof, mój mąż, siedział przy stole z opuszczoną głową, udając, że czyta gazetę. W powietrzu wisiała cisza, tak gęsta, że można ją było kroić nożem.

Od trzech lat jesteśmy małżeństwem. Mieszkamy w niewielkim miasteczku pod Poznaniem, gdzie każdy grosz się liczy. Kredyt na mieszkanie spędza nam sen z powiek, a do tego wszystkiego – teściowa. Pani Halina. Kobieta z zasadami, które zawsze są ważniejsze niż nasze potrzeby. Samochód, którym jeździmy do pracy i na zakupy, należy do niej. Kupiła go jeszcze przed śmiercią swojego męża i od tamtej pory traktuje jak relikwię. Pozwala nam z niego korzystać, ale tylko wtedy, gdy uzna to za stosowne.

Tego dnia potrzebowałam samochodu bardziej niż zwykle. Moja mama miała operację w szpitalu w Poznaniu i musiałam ją odwiedzić. Autobusy jeżdżą rzadko, a podróż zajmuje ponad dwie godziny w jedną stronę. Poprosiłam więc teściową o kluczyki.

– Mamo, to ważne – próbował łagodzić Krzysztof. – Mama Ani jest po operacji, musimy ją odwiedzić.

– A ja mam dzisiaj wizytę u fryzjera! – odparła teściowa z oburzeniem. – I jeszcze muszę zrobić zakupy na targu. Nie będę się nikomu tłumaczyć ze swojego samochodu!

Poczułam, jak narasta we mnie bezsilność. To nie pierwszy raz, kiedy musiałam wybierać między własnymi potrzebami a jej humorem. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz wszystko, co myślę o tej sytuacji, ale wiedziałam, że to tylko pogorszy sprawę.

Wyszłam na balkon, żeby złapać oddech. Zimny wiatr owiał mi twarz i poczułam łzy napływające do oczu. „Dlaczego muszę prosić o coś tak podstawowego? Dlaczego nie możemy być po prostu samodzielni?” – pytałam siebie w myślach.

Krzysztof wyszedł za mną po kilku minutach.

– Przepraszam cię za nią – powiedział cicho. – Wiem, że to trudne.

– To nie twoja wina – odpowiedziałam, choć w środku czułam żal także do niego. Zawsze stawał po stronie matki albo milczał. Nigdy nie potrafił się jej sprzeciwić.

Wieczorem siedzieliśmy razem na kanapie. W telewizji leciały wiadomości, ale nikt z nas ich nie słuchał.

– Może powinniśmy kupić własny samochód – rzuciłam nagle.

Krzysztof spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Przecież ledwo spłacamy kredyt…

– Wiem – westchnęłam. – Ale ile jeszcze będziemy żyć pod jej dyktando?

Następnego dnia rano teściowa wróciła z zakupów i rzuciła kluczyki na stół.

– Teraz możecie jechać – powiedziała chłodno.

Pojechaliśmy do szpitala. W drodze powrotnej milczeliśmy oboje. Czułam się upokorzona i bezsilna. Wiedziałam jednak, że coś musi się zmienić.

Wieczorem zadzwoniła moja mama.

– Jak się trzymasz, Aniu? – zapytała cicho.

– Mamo… czasem mam wrażenie, że nigdy nie będziemy naprawdę wolni – odpowiedziałam szczerze.

– Wolność kosztuje – powiedziała mama. – Ale warto za nią zapłacić.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim: o kredycie, o samochodzie, o teściowej i o Krzysztofie. Czy naprawdę chcę tak żyć przez kolejne lata?

Kilka dni później sytuacja się powtórzyła. Tym razem samochodu potrzebował Krzysztof – miał ważne spotkanie w pracy. Teściowa znów odmówiła.

– Nie będę was wozić na każde skinienie! – krzyczała.

Po tej awanturze Krzysztof po raz pierwszy odważył się postawić matce.

– Mamo, musimy porozmawiać – powiedział stanowczo. – Jesteśmy dorosłymi ludźmi i chcemy być samodzielni. Nie możemy ciągle prosić cię o pozwolenie na wszystko.

Teściowa spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– To ja wam pomagam! Gdzie byście byli bez mojego samochodu?

– Doceniamy to – odpowiedział spokojnie Krzysztof. – Ale musimy zacząć żyć na własny rachunek.

Po tej rozmowie atmosfera w domu stała się jeszcze bardziej napięta. Teściowa obraziła się na nas na kilka dni. Przestała z nami rozmawiać i ostentacyjnie zamykała drzwi do swojego pokoju.

W końcu podjęliśmy decyzję: zaczniemy odkładać pieniądze na własny samochód, nawet jeśli oznacza to jeszcze większe wyrzeczenia. Przez kolejne miesiące oszczędzaliśmy na wszystkim: rezygnowaliśmy z wyjść do kina, kupowaliśmy tańsze jedzenie, a nawet sprzedaliśmy kilka rzeczy przez internet.

Po pół roku udało nam się uzbierać pierwszą ratę na używany samochód. Kiedy przywieźliśmy go pod dom, poczułam ogromną ulgę i dumę. To był nasz pierwszy krok ku niezależności.

Teściowa nie powiedziała ani słowa przez kilka dni. Potem jednak przyszła do nas wieczorem i usiadła przy stole.

– Widzę, że sobie poradziliście – powiedziała cicho. – Może nie zawsze się zgadzamy, ale… jestem z was dumna.

Spojrzałam na Krzysztofa i uśmiechnęliśmy się do siebie przez łzy wzruszenia.

Czasem zastanawiam się: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla świętego spokoju? Czy warto rezygnować z siebie dla czyjejś wygody? Może każdy musi kiedyś przejść swoją drogę do wolności…