Między miłością a bezsilnością: Życie z moją starszą mamą

— Znowu nie zamknęłaś okna w kuchni! — głos mamy przeszył ciszę poranka jak nóż. Stałam przy ekspresie do kawy, próbując zebrać myśli przed kolejnym dniem pracy. Moja mama, pani Helena, od trzech miesięcy mieszkała ze mną w moim dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Po śmierci taty nie mogłam zostawić jej samej w rodzinnym domu pod Radomiem. Wydawało mi się to wtedy oczywiste — przecież jestem jej jedyną córką.

Ale życie pod jednym dachem z mamą okazało się trudniejsze, niż mogłam sobie wyobrazić. Miała 78 lat, była uparta, przyzwyczajona do własnych rytuałów i przekonana, że wie najlepiej, jak powinno wyglądać życie. Ja — trzydziestopięcioletnia singielka, pracująca zdalnie w agencji reklamowej — czułam się coraz bardziej jak nastolatka pod jej okiem.

— Mamo, zamknęłam okno. To pewnie wiatr je otworzył — odpowiedziałam spokojnie, choć w środku gotowałam się ze złości. Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

— Wiatr? W środku lata? Ty zawsze masz wymówki. Gdybyś słuchała mnie częściej, nie miałabyś tylu problemów — westchnęła teatralnie i wyszła z kuchni.

Zaparzyłam kawę i usiadłam przy stole. Przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie w oknie. Czy naprawdę jestem tak beznadziejna, jak sugeruje mama? Czy może ona po prostu nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości?

Początki były trudne, ale pełne nadziei. Mama płakała po pogrzebie taty, a ja obiecałam jej, że nie będzie sama. Przez pierwsze tygodnie gotowałyśmy razem obiady, oglądałyśmy seriale i wspominałyśmy stare czasy. Ale potem zaczęły się drobiazgi: mama narzekała na moje gotowanie („Za mało soli!”), na sposób sprzątania („Kto tak odkurza?”), na moje późne powroty do domu („Co ludzie powiedzą?”). Każdy dzień przynosił nową kłótnię.

Najgorzej było wieczorami. Mama siadała w fotelu i patrzyła w telewizor bez dźwięku. Czasem mówiła do siebie cicho, czasem płakała. Próbowałam ją pocieszać, ale ona odpychała mnie słowami: „Nie rozumiesz mnie”.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wyjątkowo zmęczona. W drzwiach przywitał mnie zapach spalonego mleka i widok mamy stojącej bezradnie przy kuchence.

— Znowu zapomniałam… — wyszeptała ze łzami w oczach.

— Nic się nie stało, mamo — próbowałam ją objąć, ale odsunęła się.

— Jestem ciężarem. Powinnam była zostać w domu — powiedziała drżącym głosem.

— Nie mów tak! — krzyknęłam zbyt głośno. — Jesteś moją mamą!

Wtedy zobaczyłam w jej oczach strach i smutek. Poczułam się winna. Przecież to nie jej wina, że starość odbiera jej siły i pewność siebie.

Zaczęłyśmy coraz częściej rozmawiać o przeszłości. Mama opowiadała o swoim dzieciństwie na wsi, o wojnie, o tym, jak poznała tatę. Słuchałam tych historii z mieszanką wzruszenia i żalu — bo wiedziałam, że nigdy nie będę mogła jej oddać tego, co straciła.

Ale były też chwile gniewu. Kiedy mama krytykowała moje wybory życiowe: „Dlaczego nie masz dzieci? Dlaczego nie masz męża?” Czułam wtedy narastającą frustrację i bezsilność.

— Mamo, czasy się zmieniły! — tłumaczyłam jej raz po raz.

— Ale czy ty jesteś szczęśliwa? — pytała cicho.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy jestem szczęśliwa?

W weekendy odwiedzała nas ciocia Zosia — siostra mamy. Przynosiła domowe ciasto i próbowała łagodzić napięcia.

— Helenko, daj spokój tej dziewczynie! — mówiła z uśmiechem. — Ona robi wszystko, co może.

Mama milczała wtedy długo, a potem szła do swojego pokoju.

Zdarzały się dni lepsze i gorsze. Czasem śmiałyśmy się razem przy starych zdjęciach albo gotowałyśmy pierogi według rodzinnego przepisu. Innym razem kłóciłyśmy się o drobiazgi: o to, kto ma wynieść śmieci albo czy powinnam zmienić pracę na „prawdziwą”, jak mawiała mama.

Najtrudniejsze były jednak noce. Budziłam się często słysząc jej płacz za ścianą. Bałam się wejść do jej pokoju — bałam się własnej bezradności.

Zaczęłam szukać wsparcia u znajomych. Rozmawiałam z koleżanką z pracy, która opiekowała się swoją babcią.

— To normalne, że czujesz złość i zmęczenie — powiedziała mi kiedyś Magda. — Ale pamiętaj też o sobie. Jeśli ty padniesz, nie pomożesz mamie.

Zaczęłam więc wychodzić na spacery sama, chodzić na jogę raz w tygodniu. Mama narzekała: „Po co ci to? Lepiej byś posprzątała balkon!” Ale ja wiedziałam już, że muszę zadbać o siebie.

Czasem myślę o tym wszystkim wieczorem, kiedy siedzę sama w kuchni i patrzę na zdjęcie mamy z młodości. Widzę w niej kobietę silną i dumną — taką, jaką chciałabym być.

Czy robię wszystko dobrze? Czy jestem dobrą córką? Czy można kochać kogoś i jednocześnie czuć wobec niego złość i żal?

Może ktoś z was przeżył coś podobnego? Jak radzicie sobie z codziennością pod jednym dachem ze starszym rodzicem? Bo ja czasem naprawdę nie wiem już, gdzie kończy się miłość, a zaczyna bezsilność.