Między głodem a marzeniami: Historia rodziny Nowaków
– Bliscy głodują, a Ty kupujesz mieszkania! – krzyczała matka, jej głos odbijał się echem od obdrapanych ścian naszego starego mieszkania na Pradze. Stałem w przedpokoju z kluczami w dłoni, a w mojej głowie kłębiły się myśli: czy naprawdę jestem taki zły? Czy to wszystko, co robię, ma sens?
Matka patrzyła na mnie z wyrzutem, jej oczy były czerwone od płaczu. – Rodzina głoduje, a ty kupujesz mieszkania! – powtórzyła, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Dorotka i Kasia dostaną po dwupokojowym, a Wojtkowi – trzypokojowe. Obiecał przecież, że będzie się nami opiekował na starość – powiedział ojciec, Stanisław, patrząc przez okno, za którym lekko sypał śnieg. Irena, moja siostra, skinęła bez słowa, przewracając strony starego albumu. Z pożółkłych zdjęć spoglądały na nią twarze naszych przodków – dumnych, zmęczonych życiem ludzi.
Wszystko zaczęło się kilka lat temu. Po śmierci babci odziedziczyłem niewielką sumę pieniędzy. Wtedy wydawało mi się, że to szansa na lepsze życie dla nas wszystkich. Postanowiłem zainwestować w nieruchomości – kupić mieszkania dla rodzeństwa i dla siebie. Chciałem, żeby każdy miał swój kąt, żebyśmy nie musieli już gnieździć się razem w jednym pokoju. Ale życie szybko zweryfikowało moje plany.
– Wojtek, nie rozumiesz? My nie mamy za co żyć! – krzyczała Dorota, najmłodsza z rodzeństwa. – Ty wydajesz pieniądze na mieszkania, a my jemy chleb z margaryną! Czy to jest sprawiedliwe?
Czułem się jak oszust. Każdego dnia wracałem do domu z pracy w banku i widziałem ich spojrzenia – pełne żalu i pretensji. Kasia przestała się do mnie odzywać. Ojciec coraz częściej milczał, a matka płakała po nocach. Tylko Irena próbowała mnie zrozumieć.
– Wojtek, wiem, że chcesz dobrze – powiedziała pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem w kuchni. – Ale może powinniśmy najpierw zadbać o codzienność? O jedzenie, rachunki…
Zacisnąłem pięści. – Myślisz, że nie wiem? Ale jeśli teraz nie zainwestuję tych pieniędzy, to nigdy nie będziemy mieli nic swojego! Zawsze będziemy biedni!
Wiedziałem jednak, że ona ma rację. Każdego dnia widziałem coraz większą biedę w naszym domu. Zimą grzaliśmy tylko jeden pokój, bo nie było nas stać na opłacenie całego mieszkania. Matka sprzedawała rodzinne pamiątki na targu pod Halą Mirowską. Ojciec zaczął popijać.
Pewnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Zastałem matkę siedzącą przy stole z pustym talerzem przed sobą. Jej dłonie drżały.
– Mamo…
Podniosła na mnie wzrok. – Wojtku… czy ty naprawdę myślisz, że te mieszkania nas uratują? Że kiedyś będziemy szczęśliwi?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. W mojej głowie roiły się obrazy: Dorota płacząca w swoim pokoju; Kasia zamykająca się w łazience na godzinę; ojciec śpiący na kanapie w ubraniu; Irena patrząca przez okno na szare podwórko.
Wkrótce wybuchł prawdziwy konflikt. Dorota znalazła ogłoszenie o sprzedaży jednego z mieszkań, które kupiłem na jej nazwisko.
– Sprzedajesz nasze mieszkanie?! – wrzasnęła podczas rodzinnej kolacji.
– Muszę! Nie mamy za co żyć! – odpowiedziałem bez namysłu.
– Kłamiesz! Chcesz wszystko dla siebie! – rzuciła talerzem o podłogę.
Ojciec wstał od stołu i wyszedł bez słowa. Matka zaczęła płakać jeszcze głośniej niż zwykle. Kasia wybiegła z domu.
Zostałem sam z Ireną.
– Wojtek… czasem trzeba wybrać między marzeniami a rzeczywistością – powiedziała cicho.
Tej nocy nie spałem ani minuty. Przewracałem się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim, co zrobiłem źle. Czy naprawdę byłem taki chciwy? Czy może po prostu naiwny?
Następnego dnia poszedłem do pracy jak zwykle. W banku wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Nikt nie wiedział o moich problemach. Czułem się jak aktor grający rolę szczęśliwego człowieka.
Po pracy poszedłem do agencji nieruchomości i wystawiłem na sprzedaż jedno z mieszkań. Wiedziałem, że muszę zdobyć pieniądze na życie dla rodziny. Ale czułem też, że tracę coś ważnego – swoje marzenia o lepszym jutrze.
Wieczorem wróciłem do domu i zobaczyłem matkę siedzącą przy stole z ojcem. Rozmawiali cicho.
– Wojtek… przepraszam cię – powiedziała matka nagle. – Wiem, że chciałeś dobrze…
Ojciec spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. – Synu… rodzina to nie tylko mieszkania i pieniądze. To też codzienność… wspólne obiady… rozmowy…
Usiadłem obok nich i poczułem łzy napływające do oczu.
– Przepraszam… chciałem tylko was uszczęśliwić…
I wtedy zrozumiałem: nie da się kupić szczęścia za żadne pieniądze ani mieszkania. Rodzina potrzebuje miłości i obecności bardziej niż czterech ścian.
Dziś patrzę na tamte wydarzenia z dystansem. Mieszkania zostały sprzedane, długi spłacone, a my powoli odbudowujemy nasze relacje. Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy postąpił inaczej, byłoby nam lepiej? Czy można pogodzić marzenia o lepszym życiu z codziennymi potrzebami najbliższych? Może właśnie te trudne wybory czynią nas ludźmi…