„Mąż odszedł do młodszej kobiety. Nie płakałam. Usiadłam i odetchnęłam”: Pierwszy raz od lat poczułam ulgę

– Naprawdę myślisz, że nie wiem? – zapytałam, patrząc Piotrowi prosto w oczy. W jego spojrzeniu nie było już cienia dawnej czułości, tylko zmęczenie i coś na kształt ulgi.

– O czym ty mówisz, Anka? – odpowiedział, choć doskonale wiedział, o czym. W powietrzu wisiała prawda, której nie dało się już dłużej ignorować.

Wiedziałam o niej od miesięcy. Zaczęło się od zapachu obcych perfum na jego koszuli, potem były późne powroty, ukradkowe wiadomości w telefonie. Nie byłam głupia. Przez trzydzieści trzy lata nauczyłam się czytać Piotra jak otwartą księgę. Ale nie płakałam. Nawet wtedy, gdy w końcu powiedział: „Anka, zakochałem się. Muszę odejść.”

Usiadłam wtedy na kanapie w naszym salonie – tym samym, w którym przez lata świętowaliśmy urodziny dzieci, kłóciliśmy się o rachunki i oglądaliśmy „Wiadomości”. Usiadłam i odetchnęłam głęboko. Pierwszy raz od lat poczułam ulgę. Jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężki płaszcz, który nosiłam tak długo, że zapomniałam, jak to jest być bez niego.

Nie było łez. Nie było krzyku. Tylko cisza i to dziwne uczucie lekkości.

Piotr spakował się szybko. Dwa dni później już go nie było. Zostawił mi klucze na stole w kuchni i krótką wiadomość: „Przepraszam”.

Dzieci – Kasia i Tomek – dowiedziały się kilka dni później. Kasia zadzwoniła pierwsza.

– Mamo, co się stało? Tata nie odbiera telefonu.

– Odszedł – powiedziałam spokojnie. – Ma nową kobietę.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Jak to? Przecież… przecież wszystko było dobrze!

– Nie było dobrze, Kasiu. Od dawna nie było.

Tomek przyjechał wieczorem, z narzeczoną. Wszedł do kuchni i spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Mamo, mogłaś walczyć! – powiedział z pretensją w głosie.

– O co miałam walczyć? O człowieka, który już dawno przestał być ze mną?

Nie rozumieli tego wtedy. Może do dziś nie rozumieją.

Pierwsze tygodnie po odejściu Piotra były dziwne. Dom wydawał się większy, cichszy. Rano budziłam się sama – bez jego chrapania, bez porannego narzekania na kawę za słabą albo chleb za twardy. Zamiast tego była cisza i… spokój.

Zaczęłam robić rzeczy, na które nigdy nie miałam czasu. Zapisałam się na jogę do domu kultury na osiedlu. Kupiłam sobie nową sukienkę – czerwoną, choć zawsze uważałam, że taki kolor nie pasuje kobiecie po pięćdziesiątce. Spotykałam się z sąsiadką Grażyną na kawie i plotkach.

Ale były też chwile trudne. Wieczory, kiedy dźwięk pustego mieszkania dzwonił mi w uszach. Święta Bożego Narodzenia – pierwsze bez Piotra przy stole. Kasia przyjechała z wnuczką, Tomek z narzeczoną, ale atmosfera była napięta.

– Mamo, może powinnaś porozmawiać z tatą? – szepnęła Kasia podczas lepienia pierogów.

– O czym mam z nim rozmawiać? O tym, że wybrał inną? Że przez lata udawaliśmy przed sobą i przed wami?

Kasia spuściła wzrok. Wiem, że jej trudno było pogodzić się z tym wszystkim. Dla niej byliśmy zawsze „mamą i tatą”, nierozerwalną całością.

Najgorzej było po Nowym Roku. W pracy – jestem księgową w małej firmie budowlanej – wszyscy wiedzieli o mojej sytuacji szybciej niż ja sama chciałam się przyznać.

– Anka, trzymaj się – mówiła Basia z działu kadr. – Faceci to świnie.

Uśmiechałam się tylko i kiwałam głową. Ale wieczorami wracały pytania: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam była bardziej dbać o siebie? Może gdybym nie była taka zmęczona po pracy…

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama Piotra.

– Aniu, czy mogę przyjechać?

Zgodziłam się niechętnie. Bałam się wyrzutów albo prób tłumaczenia syna.

Przyjechała z ciastem drożdżowym i łzami w oczach.

– Przepraszam cię za Piotra – powiedziała cicho. – Nie tak go wychowałam…

Objęłyśmy się wtedy pierwszy raz od lat naprawdę szczerze.

Czas płynął powoli. Zaczęłam odkrywać siebie na nowo. Kupiłam rower i jeździłam po okolicznych lasach. Zapisałam się na kurs angielskiego online – zawsze marzyłam o podróży do Londynu.

Pewnego dnia spotkałam Piotra przypadkiem w sklepie spożywczym na osiedlu. Był z nią – młodszą o dwadzieścia lat blondynką o imieniu Sylwia.

– Cześć, Anka – powiedział niepewnie.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Cześć, Piotrze.

Sylwia uśmiechnęła się sztucznie i odwróciła wzrok.

– Wszystko w porządku? – zapytał cicho.

– Lepiej niż myślisz – odpowiedziałam szczerze.

Wróciłam do domu lekka jak nigdy wcześniej.

Z czasem dzieci zaczęły akceptować nową rzeczywistość. Kasia zaprosiła mnie na weekend do Krakowa, Tomek poprosił o pomoc przy remoncie mieszkania.

Zaczęły pojawiać się nowe znajomości: sąsiad Marek zaprosił mnie na spacer do parku; koleżanka z jogi namawiała na wspólny wyjazd nad morze.

Czasem jeszcze wracam myślami do dawnych lat: do pierwszych randek z Piotrem nad Wisłą, do wspólnych wakacji pod namiotem w Bieszczadach, do śmiechu dzieci w ogrodzie za domem. Ale nie tęsknię już za tamtym życiem. Tamta Anka była inna – zagubiona w codzienności, zapomniana przez siebie samą.

Dziś jestem wolna. Mam pięćdziesiąt pięć lat i pierwszy raz od dawna czuję się sobą.

Czy można zacząć wszystko od nowa po tylu latach? Czy szczęście naprawdę zależy od drugiego człowieka? Może czasem trzeba stracić wszystko, by odnaleźć siebie?