Mąż odszedł, ale się przeliczył: Historia Kasi i Marka
— Znowu ta kapusta? — usłyszałam jego głos, zanim jeszcze zdążyłam odwrócić się od kuchenki. W powietrzu unosił się zapach smażonych ziemniaków i kwaśnej kapusty z jabłkiem. Marek wszedł do kuchni w swoim granatowym garniturze, który zawsze zdejmował z przesadną ostrożnością, jakby był zrobiony ze szkła. — Wiesz, że jej nie znoszę — dodał z irytacją.
Zacisnęłam dłonie na drewnianej łyżce. — Marek, piątek. Zawsze w piątek robimy kapustę. Tak lubią dzieci — odpowiedziałam cicho, choć w środku już czułam znajome ukłucie niepokoju. Ostatnio był coraz bardziej drażliwy. Coraz częściej wracał późno, coraz rzadziej patrzył mi w oczy.
— Dzieci mogą jeść wszystko — rzucił i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami. Zostałam sama z gwarem telewizora i bulgoczącym garnkiem. Przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie w oknie. Wyglądałam na zmęczoną. Może nawet starą.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że to będzie ostatni taki piątek.
Następnego dnia Marek spakował walizkę. Zrobił to szybko, bez słowa wyjaśnienia. Stałam w progu sypialni, patrząc jak układa koszule i krawaty. — Marek… co ty robisz? — zapytałam drżącym głosem.
— Muszę odpocząć. Od wszystkiego. Od ciebie — powiedział chłodno. — Zostanę u Piotra przez jakiś czas.
Nie płakałam przy nim. Dopiero gdy usłyszałam trzask drzwi wejściowych i jego kroki na klatce schodowej, osunęłam się na podłogę. Dzieci były u mojej mamy na weekend. Miałam całą sobotę na łzy i rozpacz.
Przez następne tygodnie żyłam jak automat. Praca, dzieci, zakupy, dom. Wieczorami leżałam na kanapie i patrzyłam w sufit. Czułam się pusta, jakby ktoś wyciągnął ze mnie wszystkie kolory życia. Dzwoniły koleżanki, mama przywoziła zupę i próbowała mnie pocieszać: — Kasieńko, on wróci. Każdy facet czasem musi się wyszumieć.
Ale ja wiedziałam, że to nie jest zwykły kryzys.
Pewnego dnia zobaczyłam Marka na ulicy. Szedł z jakąś kobietą — młodą, wysoką blondynką w czerwonym płaszczu. Śmiali się do siebie, trzymali za ręce. Poczułam ukłucie zazdrości i upokorzenia. To dla niej mnie zostawił? Dla tej obcej?
Wieczorem długo patrzyłam w lustro. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się piękna. Kiedy ostatni raz ktoś patrzył na mnie z zachwytem. Może nigdy?
Dzieci pytały o tatę coraz rzadziej. Zosia przestała rysować rodzinę w komplecie, a Kuba zamknął się w sobie i godzinami grał na komputerze. Starałam się być silna dla nich, ale czasem miałam ochotę po prostu zniknąć.
Minęły trzy miesiące. Nauczyłam się spać sama w dużym łóżku. Nauczyłam się gotować tylko dla trzech osób. Zaczęłam chodzić na jogę do pobliskiego domu kultury i spotykać się z koleżankami na kawie. Powoli wracały mi kolory.
Aż pewnego wieczoru zadzwonił domofon.
— Kasia? To ja… — usłyszałam głos Marka przez szumy urządzenia.
Nie chciałam go wpuszczać. Ale dzieci były podekscytowane: — Mama! Tata wrócił! — krzyczała Zosia.
Wszedł do mieszkania jakby nigdy nic się nie stało. Pachniał obcymi perfumami i wyglądał na zmęczonego.
— Musimy porozmawiać — powiedział cicho, gdy dzieci zamknęły się w swoim pokoju.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
— Popełniłem błąd — zaczął niepewnie. — Myślałem… myślałem, że tam znajdę szczęście. Ale nie znalazłem.
Patrzyłam na niego długo w milczeniu. Widziałam w jego oczach strach i żal.
— Kasia… czy mogę wrócić? Dla dzieci… dla nas?
Zacisnęłam dłonie na kubku herbaty tak mocno, że aż zabolały mnie palce.
— Marek… przez trzy miesiące nie było cię przy nas. Nie pytałeś o dzieci, nie dzwoniłeś nawet na urodziny Kuby! Myślisz, że możesz po prostu wrócić i wszystko będzie jak dawniej?
Zamilkł. Po raz pierwszy zobaczyłam go takiego bezradnego.
— Wiem, że cię zraniłem… Ale zrozumiałem swój błąd. Tamta kobieta… to była pomyłka. Chcę być z tobą i dziećmi.
Poczułam gniew i smutek jednocześnie.
— A ja przez te trzy miesiące nauczyłam się żyć bez ciebie — powiedziałam cicho. — Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.
Marek spuścił głowę.
— Proszę… daj mi szansę.
Nie odpowiedziałam od razu. Potrzebowałam czasu.
Przez kolejne dni Marek próbował odzyskać moje zaufanie: odbierał dzieci ze szkoły, gotował obiady (choć kapusty dalej nie znosił), przynosił kwiaty bez okazji. Ale ja już nie byłam tą samą Kasią co kiedyś.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na balkonie.
— Kasia… czy ty mnie jeszcze kochasz? — zapytał cicho.
Spojrzałam na niego długo.
— Nie wiem — odpowiedziałam szczerze. — Może kiedyś znowu będziemy rodziną. Ale teraz muszę zadbać o siebie i dzieci.
Marek został jeszcze kilka tygodni u Piotra. Odwiedzał nas codziennie, starał się być obecny w życiu dzieci. Ja powoli uczyłam się ufać mu na nowo — ale już nie ślepo, nie bezwarunkowo.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć zdradę? Czy można odbudować coś, co zostało tak brutalnie zniszczone? Może każdy musi najpierw odnaleźć siebie, zanim spróbuje naprawić to, co pękło?