„Mąż mówił, że nie mam po co wracać do pracy”: Dziś mówi, że jestem „niewystarczająco ambitna” – Moja historia o utraconych marzeniach i walce o siebie

– Po co masz się męczyć? – Marek patrzył na mnie znad ekranu laptopa, kiedy po raz kolejny wspomniałam o powrocie do pracy. – Zajmij się domem. Na razie cię nie potrzebują. Jeszcze przyjdzie twój czas.

Siedziałam przy kuchennym stole, z kubkiem zimnej już kawy. Za ścianą spał nasz synek, a starsza córka układała puzzle na dywanie. Miałam 33 lata, dyplom z filologii polskiej, trzyletnie doświadczenie w wydawnictwie i głowę pełną pomysłów. Ale od czterech lat byłam przede wszystkim mamą i żoną. Wierzyłam Markowi. Przecież zarabiał dobrze, nie musiałam się martwić o rachunki. „Jeszcze przyjdzie twój czas” – powtarzałam sobie jak mantrę.

Ale czas płynął. Dni zlewały się w jedno: śniadania, spacery, pranie, zakupy, bajki na dobranoc. Czasem wieczorem siadałam do komputera i pisałam teksty do szuflady – recenzje książek, krótkie opowiadania. Czułam się jak duch: obecna, ale niewidzialna dla świata.

Kiedy Kuba poszedł do przedszkola, poczułam ulgę i ekscytację. Wysłałam CV do kilku wydawnictw i portali internetowych. Na rozmowie kwalifikacyjnej w jednym z nich usłyszałam: – Cztery lata przerwy? Co pani robiła przez ten czas?

– Wychowywałam dzieci – odpowiedziałam z dumą, choć czułam, jak policzki mi płoną.

– Rozumiem… – rekruterka uśmiechnęła się uprzejmie, ale już wiedziałam, że nie oddzwonią.

Wieczorem opowiedziałam Markowi o rozmowie.
– Może rzeczywiście nie ma sensu się szarpać? – wzruszył ramionami. – Przecież nie musisz pracować. Zajmij się domem, dziećmi. To też ważne.

Ale ja chciałam czegoś więcej. Chciałam wrócić do ludzi, do świata poza czterema ścianami. Chciałam być kimś więcej niż „mamą Kuby i Zosi”.

Zaczęłam pisać bloga o książkach i macierzyństwie. Początkowo czytały mnie tylko koleżanki z liceum i sąsiadka z parteru. Ale z czasem pojawiły się komentarze od nieznajomych kobiet: „Dziękuję za ten tekst. Mam podobnie.” „Czuję się tak samo zagubiona.” To dawało mi siłę.

Marek coraz częściej wracał późno z pracy. Kiedyś zapytałam:
– Możesz odebrać Kubę z przedszkola? Mam spotkanie autorskie w bibliotece.

Spojrzał na mnie z irytacją:
– Ty masz spotkanie? A kto zrobi obiad? Zosia ma angielski o 16:00!

– Poradzisz sobie. Ja też ogarniam wszystko sama, kiedy cię nie ma.

Przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
– Ostatnio tylko narzekasz i wymyślasz sobie zajęcia. Może zamiast tego zajmij się czymś pożytecznym?

Zabolało. Bardziej niż chciałam przyznać.

Wkrótce potem Marek zaczął coraz częściej wspominać o moim „braku ambicji”.
– Inne kobiety robią kariery, a ty siedzisz w domu i piszesz bloga dla kilku osób. Nie myślałaś nigdy o czymś poważniejszym?

Poczułam się jak w potrzasku. Przez lata słyszałam: „Nie musisz pracować”. Teraz: „Nie jesteś wystarczająco ambitna”. Jakby każda moja decyzja była zła.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Marka przez telefon:
– Moja żona? Siedzi w domu, coś tam pisze… Nie wiem, czy jej to coś daje.

Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę byłam dla niego nikim?

Wieczorem wybuchłam:
– Wiesz co? Przez lata mówiłeś mi, żebym nie wracała do pracy. Teraz zarzucasz mi brak ambicji! Czego ty właściwie ode mnie chcesz?

Marek milczał przez chwilę.
– Chcę mieć żonę, która wie, czego chce od życia.

– A ja chcę mieć męża, który mnie wspiera! – krzyknęłam przez łzy.

Przez kolejne dni unikaliśmy się jak ognia. Dzieci wyczuwały napięcie. Zosia zapytała:
– Mamo, dlaczego jesteś smutna?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Zaczęłam szukać pracy jeszcze intensywniej. Pisałam teksty na zlecenie, prowadziłam warsztaty dla mam w pobliskiej bibliotece. Każda drobna wygrana była dla mnie jak tlen.

Pewnego dnia dostałam propozycję współpracy z dużym portalem literackim. Byłam w euforii! Chciałam podzielić się radością z Markiem.
– Super – powiedział bez entuzjazmu. – Ale pamiętaj, żeby nie zaniedbywać domu.

Zrozumiałam wtedy, że nigdy nie będę dla niego wystarczająco dobra ani wystarczająco ambitna – cokolwiek bym zrobiła.

Dziś wiem jedno: nie chcę już żyć cudzymi oczekiwaniami. Chcę być sobą – dla siebie i dla moich dzieci.

Czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a własnymi marzeniami? Czy kobieta w Polsce zawsze będzie musiała tłumaczyć się ze swoich wyborów? Co Wy o tym myślicie?