Mamo, co myślałaś, oddając dom?
– Mamo, o czym myślałaś, gdy oddawałaś dom? – mój głos drżał, a dłonie ściskały kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Siedziałam w kuchni, patrząc przez okno na zasypany śniegiem podwórzec. Biały puch przykrył wszystko: stare huśtawki, ławkę pod jabłonią, nawet ślady po wczorajszych kłótniach. Ale nie potrafił przykryć tego, co czułam w środku – żalu, gniewu i bezsilności.
Mama milczała przez chwilę po drugiej stronie słuchawki. Słyszałam jej oddech, ciężki i urywany. Wiedziałam, że płacze, choć próbowała to ukryć. – Córeczko… Ja… Ja nie miałam wyboru – wyszeptała w końcu. – Jadzia była w trudnej sytuacji. Obiecałam jej kiedyś…
– Obiecałaś jej? – przerwałam jej ostro. – A mnie? A tacie? A sobie? Przecież ten dom to wszystko, co mamy! To nasze wspomnienia, nasza historia! Jak mogłaś tak po prostu oddać połowę komuś, kto nawet tu nie mieszkał przez ostatnie dwadzieścia lat?
W mojej głowie kłębiły się obrazy z dzieciństwa: święta przy wielkim stole, zapach szarlotki pieczonej przez babcię, wieczory spędzane na ganku z tatą. Wszystko to nagle straciło sens, jakby ktoś wymazał połowę mojego życia gumką.
Mama zaczęła tłumaczyć się chaotycznie: – Jadzia była wtedy sama… Po śmierci wujka Staszka… Pomagała nam przecież…
– Pomagała? – wybuchłam. – Przyjeżdżała raz na rok na święta i narzekała na wszystko! A teraz chce tu zamieszkać i jeszcze rządzić? Mamo, czy ty tego nie widzisz?
Łzy napłynęły mi do oczu. Próbowałam je powstrzymać, ale głos mi się załamał. – Przepraszam… Po prostu… Nie rozumiem tego wszystkiego.
Mama westchnęła głęboko. – Wiem, że jesteś zła. Ale czasem trzeba zrobić coś trudnego dla rodziny. Nie chciałam cię skrzywdzić.
Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę siedziałam w ciszy. W kuchni pachniało jeszcze obiadem – ziemniakami i kapustą zasmażaną. Ale ten zapach już nie koił, tylko drażnił. Wstałam i zaczęłam chodzić po domu, dotykając ścian, jakbym chciała zapamiętać ich fakturę na zawsze.
Dwa dni później ciocia Jadzia przyjechała z walizkami. Weszła do domu jak do siebie, rozglądając się krytycznie po każdym kącie.
– No, no… Trochę się tu pozmieniało – mruknęła, zdejmując płaszcz. – Ale kuchnia nadal taka sama. Może wreszcie ktoś ją porządnie posprząta.
Zacisnęłam zęby i uśmiechnęłam się sztucznie. – Dzień dobry, ciociu.
– Dzień dobry, Aniu – odpowiedziała chłodno. – Mam nadzieję, że znajdzie się dla mnie miejsce.
Mama stała obok mnie, blada i spięta. Widziałam w jej oczach strach i poczucie winy. Chciałam ją przytulić, ale nie mogłam się przemóc.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Ciocia zaczęła opowiadać o swoich problemach zdrowotnych i o tym, jak ciężko jej było ostatnio w Warszawie.
– Tu przynajmniej będę miała spokój – powiedziała z westchnieniem. – I ktoś się mną zajmie.
Spojrzałam na mamę pytająco. Ona spuściła wzrok.
Przez kolejne tygodnie dom przestał być domem. Ciocia Jadzia wprowadziła swoje porządki: zmieniła ustawienie mebli w salonie, wyrzuciła stare firanki po babci („bo tylko zbierają kurz”), zaczęła decydować o tym, co gotujemy na obiad.
Mama coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Ja wracałam późno z pracy, żeby jak najkrócej przebywać w tej napiętej atmosferze.
Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię w kuchni.
– To nie jest twoja kuchnia! – krzyknęła mama.
– Mam prawo tu być! Połowa domu należy do mnie! – odparowała ciocia.
Weszłam do środka i zobaczyłam mamę ze łzami w oczach i ciocię z triumfalnym uśmiechem.
– Dość! – powiedziałam stanowczo. – Tak dalej być nie może.
Ciocia wzruszyła ramionami i wyszła z kuchni.
Usiadłam obok mamy i objęłam ją ramieniem.
– Przepraszam cię… Może nie powinnam była tak na ciebie krzyczeć przez telefon – powiedziałam cicho.
Mama pokręciła głową. – To ja powinnam przeprosić. Zawiodłam cię…
– Nie zawiodłaś mnie. Po prostu… Chciałabym wiedzieć dlaczego. Naprawdę dlaczego.
Mama spojrzała mi prosto w oczy. – Bałam się zostać sama. Myślałam, że jeśli pomogę Jadzi, ona pomoże mi na starość… Ale teraz widzę, że się pomyliłam.
Objęłyśmy się mocno i obie płakałyśmy długo.
Minęły miesiące. Ciocia Jadzia coraz bardziej panoszyła się w domu. Zaczęłyśmy rozważać sprzedaż wszystkiego i wyprowadzkę do miasta. Mama była coraz bardziej przygnębiona; ja czułam się rozdarta między lojalnością wobec niej a gniewem na całą sytuację.
Któregoś dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i usłyszałam rozmowę cioci przez telefon:
– Tak, połowa domu już moja… Teraz muszę przekonać Zosię (mamę), żeby przepisała mi resztę…
Zamarłam w progu. Poczułam lodowaty strach i wściekłość jednocześnie.
Wieczorem powiedziałam o wszystkim mamie. Była zdruzgotana.
– Musimy coś zrobić – powiedziałam stanowczo. – To nasz dom. Nie pozwolimy go sobie odebrać.
Zaczęłyśmy szukać pomocy prawnej. Okazało się, że nie wszystko stracone; mama mogła jeszcze walczyć o swoją część domu.
To były najtrudniejsze miesiące naszego życia: sprawy sądowe, kłótnie rodzinne, plotki we wsi. Ale trzymałyśmy się razem.
Dziś dom jest już pusty; sprzedałyśmy go i przeprowadziłyśmy się do małego mieszkania w Krakowie. Czasem tęsknię za tamtym miejscem, za jabłonią pod oknem i zapachem szarlotki babci. Ale wiem jedno: rodzina to nie tylko wspólne ściany czy podwórko zasypane śniegiem.
Czy można odbudować zaufanie po takiej zdradzie? Czy dom to tylko budynek, czy coś więcej? Może kiedyś znajdę odpowiedź…