„Kup sobie jedzenie i gotuj sam. Nie mogę cię już dłużej utrzymywać” – Historia Ewy i Pawła

— Paweł, czy możesz dziś wyjąć pranie z pralki? — zapytałam spokojnie, choć w środku czułam się jak rozżarzony węgiel. Siedział przy stole, wpatrzony w ekran telefonu, jakby świat wokół niego nie istniał. Przez chwilę myślałam, że nie usłyszał, ale wtedy podniósł wzrok i rzucił: — Zaraz, tylko skończę ten artykuł.

To był zwykły wieczór w naszym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Dzieci już spały, a ja krzątałam się po kuchni, sprzątając po kolacji, którą oczywiście sama przygotowałam. Paweł od miesięcy był bez pracy. Najpierw pandemia, potem redukcje w firmie. Rozumiałam to, wspierałam go jak mogłam, ale z każdym tygodniem czułam coraz większy ciężar na swoich barkach. Pracowałam na dwa etaty — w biurze i w domu.

— Ewa, a co na kolację? — zapytał nagle, jakby to była najważniejsza kwestia tego dnia.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Odłożyłam talerz z takim impetem, że aż zadźwięczał o blat.

— Kup sobie jedzenie i gotuj sam. Nie mogę cię już dłużej utrzymywać! — wykrzyczałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Przez chwilę milczał, a potem rzucił widelcem na talerz.

— Co ty wygadujesz? Przecież jesteśmy rodziną!

— Rodziną? — powtórzyłam z goryczą. — Rodzina to współpraca, wsparcie. A ja od miesięcy czuję się tu jak służąca! Wszystko jest na mojej głowie: dzieci, dom, rachunki… Ty nawet nie zauważasz, że jestem zmęczona!

W jego oczach pojawiła się złość.

— Myślisz, że mi jest łatwo? Straciłem pracę! Szukam czegoś codziennie!

— Ale nie szukasz sposobu, żeby mi pomóc! — przerwałam mu. — Nawet nie pamiętasz, kiedy ostatnio zrobiłeś zakupy albo ugotowałeś obiad!

W kuchni zapadła cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy. Paweł wstał i wyszedł do salonu. Siedziałam przy stole i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Zawsze byłam silna. Zawsze dawałam radę. Ale teraz miałam ochotę po prostu uciec.

Przypomniałam sobie początki naszego związku. Paweł był wtedy pełen energii, zawsze gotowy do pomocy. Gotował dla mnie kolacje przy świecach, śmialiśmy się do późna. Gdzie to wszystko się podziało? Czy naprawdę wystarczy kilka trudnych miesięcy, żeby wszystko się rozpadło?

Następnego dnia Paweł wyszedł z domu wcześnie rano. Nie zostawił żadnej wiadomości. Dzieci pytały: „Gdzie tata?” — a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W pracy ledwo mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Magda, zauważyła moje czerwone oczy.

— Ewa, co się dzieje?

Zawahałam się przez chwilę, ale potem opowiedziałam jej wszystko. O tym, jak czuję się niewidzialna we własnym domu. Jak bardzo brakuje mi wsparcia i zwykłego „dziękuję”. Magda pokiwała głową ze zrozumieniem.

— Wiesz co? Może czas postawić granice. Nie możesz być wszystkim dla wszystkich.

Te słowa chodziły za mną cały dzień. Po południu zadzwoniła teściowa.

— Ewa, Paweł mówił mi, że mieliście kłótnię. Może powinnaś być dla niego bardziej wyrozumiała? On teraz bardzo cierpi.

Zacisnęłam zęby.

— A ja? Czy ktoś pyta, jak ja się czuję?

Wieczorem Paweł wrócił do domu z torbą zakupów. Bez słowa wyjął produkty i zaczął gotować makaron. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

— Chcesz coś zjeść? — zapytał cicho.

Pokręciłam głową.

— Nie jestem głodna.

Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

— Przepraszam — powiedział po chwili ciszy. — Chyba naprawdę nie widziałem, jak bardzo jesteś zmęczona.

Łzy same popłynęły mi po policzkach.

— Ja też przepraszam. Nie chciałam krzyczeć… Po prostu już nie daję rady.

Siedzieliśmy tak długo w milczeniu. W końcu Paweł powiedział:

— Może powinniśmy porozmawiać z kimś… Może terapia?

Nie odpowiedziałam od razu. Bałam się przyznać przed sobą, że tego właśnie potrzebujemy — pomocy z zewnątrz.

Minęły tygodnie. Paweł zaczął bardziej angażować się w domowe sprawy. Czasem gotował kolację dla całej rodziny, czasem zabierał dzieci na spacer, żebym mogła odpocząć. Ale rany nie goją się tak szybko.

Często zastanawiam się: ile jeszcze wytrzymam? Czy można odbudować coś, co pękło tak głęboko? Czy miłość wystarczy tam, gdzie zabrakło codziennego wsparcia?

Może inni też mają podobne doświadczenia? Jak radzicie sobie z kryzysami w związku? Czy warto walczyć o coś, co wydaje się już stracone?