„Kiedy sąsiad poprosił mnie o opiekę nad jego ojcem”: Jak odnalazłam siebie w cieniu cudzych problemów
– Pani Marto, błagam, tylko na kilka godzin dziennie. Nie mam już siły, a nie mam kogo innego poprosić – głos pana Andrzeja drżał, gdy stał na moim progu, skulony pod ciężarem trosk. Jego ojciec, pan Stefan, od miesięcy nie wychodził z domu. Andrzej pracował po dwanaście godzin w magazynie, żona odeszła do Anglii za lepszym życiem, a synowie rozproszyli się po świecie. Wiedział, że jestem na emeryturze, że córka mieszka w Krakowie i widuję ją rzadko. Nie miałam serca odmówić.
– Dobrze, Andrzeju. Przyjdę jutro rano. Ale wiesz, że też mam swoje sprawy…
– Wiem, pani Marto. Dziękuję. Nie wiem, co bym bez pani zrobił.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Wpatrywałam się w sufit i rozmyślałam o swoim życiu. Przez ponad trzydzieści lat byłam nauczycielką w podstawówce, marzyłam o spokojnej emeryturze: o kawie na tarasie, o czytaniu książek bez pośpiechu, o długich rozmowach z wnuczką Zosią. Ale los znowu upomniał się o moją obecność tam, gdzie ktoś potrzebował pomocy.
Następnego dnia weszłam do mieszkania pana Stefana. W powietrzu unosił się zapach leków i starego drewna. W pokoju półmrok, zasłony szczelnie zaciągnięte. Stefan siedział w fotelu, drobny jak dziecko, dłonie drżały mu przy każdej próbie podniesienia szklanki z herbatą.
– Pani Marta? To pani? – zapytał cicho.
– Tak, panie Stefanie. Przyszłam trochę pani potowarzyszyć.
Spojrzał na mnie z wdzięcznością, w oczach miał łzy.
– Czasem myślę, że jestem wszystkim ciężarem…
Ujęłam jego dłoń.
– Nikt nie jest ciężarem. Każdy z nas kiedyś będzie potrzebował pomocy.
Tak mijały tygodnie. Przychodziłam codziennie rano, robiłam śniadanie, czytałam gazetę na głos, słuchałam opowieści o dawnych czasach. Czasem zasypiał podczas mojej lektury, a ja patrzyłam przez okno i myślałam o córce i zięciu. Oni też wiecznie zabiegani – kredyt na mieszkanie, praca po godzinach. Zosię widywałam coraz rzadziej.
Pewnego dnia Stefan zapytał:
– Pani Marto, czemu jest pani sama? Gdzie rodzina?
Zawahałam się z łyżką zupy w ręku.
– Są… gdzieś tam. Zajęci swoimi sprawami. Takie czasy.
– Kiedyś wszyscy mieszkali razem… Teraz każdy osobno.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż chciałam przyznać. Przypomniałam sobie własną matkę – jak ostatnie lata życia spędziła sama na wsi, podczas gdy ja goniłam za karierą i domem w mieście. W gardle ścisnęło mnie poczucie winy.
Któregoś popołudnia wróciłam do domu wyczerpana i rozdrażniona. Zadzwoniła córka:
– Mamo, możesz jutro odebrać Zosię ze szkoły? Muszę zostać dłużej w pracy.
– Nie mogę, kochanie. Obiecałam Andrzejowi, że będę u jego ojca.
– Znowu ten sąsiad? Mamo, czy ty musisz brać na siebie cudze problemy?
– Jego tata nie jest mniej ważny niż twoja córka! – wypaliłam i odłożyłam słuchawkę.
Tej nocy płakałam jak dziecko. Czułam się rozdarta między własną rodziną a cudzą potrzebą. Czy jestem złą matką, pomagając innym? Czy kiedyś i ja zostanę sama?
W kolejnych dniach relacje z córką ochłodziły się. Zięć pisał mi uprzejme wiadomości, ale czułam dystans. Zosi nie widziałam już od miesiąca.
Stefan słabł z każdym dniem. Pewnego ranka zastałam go wpatrzonego w okno:
– Pani Marto… Boję się śmierci. Boję się umierać sam.
Usiadłam obok niego i objęłam go jak własnego ojca.
– Nie będzie pan sam. Dopóki mogę tu być – nie pozwolę.
Tego dnia Andrzej wrócił wcześniej z pracy. Usiadł przy nas i powiedział cicho:
– Pani Marto… Nigdy nie będę w stanie się odwdzięczyć.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach ulgę – wiedział, że ktoś czuwa nad jego ojcem, gdy on walczy o byt.
Ale cena była wysoka – oddalałam się od własnej rodziny.
Któregoś wieczoru córka przyszła do mnie niespodziewanie:
– Mamo… Przepraszam, że byłam niemiła. Po prostu… tęsknimy za tobą.
Przytuliłyśmy się i obie płakałyśmy ze wzruszenia i ulgi.
Dziś siedzę na ławce przed domem, patrzę na kwitnące bzy i zastanawiam się: Czy powinniśmy pomagać innym kosztem własnej rodziny? Gdzie przebiega granica między dobrem a utratą siebie?
Może nie ma jednej odpowiedzi… Ale wiem jedno – dopóki mam siłę, nie chcę odwracać wzroku od cudzej samotności.
A wy? Czy poświęcilibyście czas dla sąsiada kosztem własnych bliskich? Gdzie wy postawilibyście granicę?