Kiedy rodzina zaczyna się rozpadać: Opowieść Haliny Kowalskiej
— Znowu wychodzisz? — zapytałam, patrząc na Zosię, która stała przed lustrem w przedpokoju, poprawiając makijaż. Miała na sobie dopasowaną sukienkę, a jej włosy pachniały świeżością. Jeszcze rok temu widywałam ją tylko w szlafroku i rozciągniętych dresach, z kubkiem kawy w ręku, zaspana i zmęczona. Teraz wyglądała jak ktoś zupełnie inny.
— Tak, mamo Halino. Idę na siłownię — odpowiedziała z uśmiechem, ale jej głos był chłodny. — Chcę zadbać o siebie.
Nie mogłam powstrzymać się od westchnienia. — A Marek? Wrócił już z pracy?
Zosia spojrzała na mnie przez ramię. — Jeszcze nie. Pewnie znowu siedzi do późna. Ostatnio prawie go nie widuję.
Zamknęła za sobą drzwi, a ja zostałam sama w ich pustym mieszkaniu. Przyszłam tylko na kilka dni, żeby pomóc z dziećmi, ale czułam się tu coraz bardziej obco. Coś wisiało w powietrzu. Coś, czego nie potrafiłam nazwać.
Marek i Zosia byli kiedyś idealną parą. Poznali się na studiach w Krakowie, zakochali się od pierwszego wejrzenia. Pobrali się młodo, zamieszkali w naszym małym miasteczku pod Krakowem, gdzie wszyscy się znają. Marek dostał pracę w dużej firmie budowlanej, Zosia zajęła się domem i dziećmi. Byli szczęśliwi — przynajmniej tak mi się wydawało.
Ale teraz wszystko się zmieniło. Marek coraz częściej znikał w pracy, wracał późno, zmęczony i rozdrażniony. Zosia przestała chodzić w szlafroku po domu, zaczęła się malować, kupować nowe ubrania i codziennie wychodzić na siłownię. Dzieci zostawały ze mną albo z sąsiadką. Marek tego nie zauważał — albo nie chciał zauważyć.
Pewnego wieczoru usiadłam z Markiem przy kuchennym stole. Wrócił późno, rzucił teczkę na krzesło i nalał sobie herbaty.
— Marek… — zaczęłam ostrożnie. — Wszystko u was w porządku?
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. — Czemu pytasz?
— Zosia… bardzo się zmieniła ostatnio. Martwię się o was.
Wzruszył ramionami. — Ma prawo zadbać o siebie. Może jej się nudzi w domu.
— Ale wy prawie ze sobą nie rozmawiacie! Dzieci pytają, kiedy tata będzie w domu. Zosia całymi dniami gdzieś wychodzi… Marek, czy ty tego nie widzisz?
Westchnął ciężko i spojrzał przez okno na ciemne podwórko.
— Mamo, ja pracuję po dwanaście godzin dziennie, żebyśmy mieli za co żyć. Nie mam siły na rozmowy o uczuciach.
— Ale rodzina to nie tylko pieniądze! — podniosłam głos bardziej niż chciałam. — Boję się, że coś tracicie.
Nie odpowiedział. Wstał i poszedł do swojego pokoju.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Zosią. Zastałam ją w kuchni, jak kroiła warzywa do sałatki.
— Zosiu… czy wszystko u ciebie dobrze? — zapytałam delikatnie.
Zosia spojrzała na mnie uważnie. Przez chwilę milczała.
— Mamo Halino… ja już nie wiem, co mam robić. Marek ciągle pracuje, nie rozmawiamy ze sobą jak dawniej. Czuję się samotna. Chciałam coś zmienić w swoim życiu, poczuć się lepiej sama ze sobą… Ale chyba to wszystko na nic.
Poczułam ukłucie współczucia i winy jednocześnie.
— Może powinniście porozmawiać? Może… terapia?
Zosia uśmiechnęła się smutno.
— Próbowałam. Ale on zawsze jest zmęczony albo zajęty. Czasem myślę, że już mu na mnie nie zależy.
Chciałam ją przytulić, ale odsunęła się lekko.
— Nie chcę być tylko matką i gospodynią domową. Chcę być kimś więcej… dla siebie samej.
Wieczorem usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę sypialni:
— Znowu wychodzisz? — Marek był wyraźnie zirytowany.
— Tak! Muszę mieć coś swojego! Nie mogę siedzieć w domu i czekać aż wrócisz!
— A dzieci? Kto się nimi zajmie?
— Ty też jesteś ich ojcem!
Potem zapadła cisza.
Następnego dnia Zosia wróciła późno z siłowni. Była zamyślona, a jej telefon ciągle brzęczał od wiadomości. Przez przypadek zobaczyłam na ekranie imię: „Bartek”. Nie znałam żadnego Bartka w jej otoczeniu.
Przez kolejne dni atmosfera była coraz bardziej napięta. Marek zamykał się w sobie, dzieci były rozdrażnione i płaczliwe, a Zosia coraz częściej znikała z domu.
W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam ją wprost:
— Zosiu… kim jest Bartek?
Zbladła i spuściła wzrok.
— To tylko kolega z siłowni — odpowiedziała cicho.
— Czy Marek o nim wie?
Pokręciła głową.
— Nie ma o czym mówić… Po prostu dobrze mi się z nim rozmawia. Słucha mnie, interesuje się mną… Czegoś takiego dawno nie czułam.
Poczułam lęk i gniew jednocześnie.
— Zosiu… to nie jest rozwiązanie! Myślisz o dzieciach? O Marku?
Łzy napłynęły jej do oczu.
— A kto myśli o mnie?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez całą noc nie mogłam zasnąć, przewracając się z boku na bok. Czy powinnam powiedzieć Markowi? Czy powinnam milczeć? Czy to moja sprawa?
Kilka dni później wyjechałam do siebie, zostawiając ich samych z problemami, których nie potrafiłam rozwiązać. W drodze powrotnej do domu patrzyłam przez okno autobusu na szare pola i zastanawiałam się: gdzie popełniłam błąd jako matka? Czy rodzina naprawdę musi się rozpaść przez brak rozmowy i samotność?
Czasem myślę: czy powinnam była bardziej ingerować? Czy może lepiej pozwolić im samym znaleźć drogę do siebie – albo osobno? Co wy byście zrobili na moim miejscu?