Kiedy Potrzebowałam Wsparcia, Rodzina Mojego Męża Odwróciła Się Ode Mnie: Już Nie Będę Ich Ratunkiem

– Znowu dzwoni twoja teściowa – powiedział Marek, rzucając mi telefon na kanapę. W jego głosie było coś, co zawsze mnie irytowało: lekka pogarda, jakby to była tylko moja sprawa, nie nasza wspólna. Spojrzałam na wyświetlacz. „Mama Marek”. Westchnęłam ciężko, bo wiedziałam, że nie chodzi o zwykłą rozmowę. Zawsze chodziło o coś więcej – o poradę medyczną, o załatwienie recepty, o podwózkę do przychodni. Nigdy nie dzwoniła zapytać, jak się czuję.

– Odbierzesz? – zapytał Marek, nie odrywając wzroku od telewizora.

– Muszę? – odpowiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.

Odebrałam. „Ania, kochanie, boli mnie znowu ta noga. Może byś zajrzała po pracy?”. Oczywiście. Jak zawsze. „Dobrze, mamo, postaram się” – odpowiedziałam automatycznie, choć w środku miałam ochotę krzyczeć.

Od kiedy wyszłam za Marka, czułam się w tej rodzinie jak intruz. Na naszym weselu jego siostra, Kasia, szepnęła mi do ucha: „Nie myśl sobie, że będziesz tu rządzić”. Uśmiechnęłam się wtedy nerwowo, uznając to za żart. Teraz wiem, że to było ostrzeżenie.

Przez lata starałam się być idealną synową. Przynosiłam ciasta na święta, pomagałam w kuchni, opiekowałam się dziećmi Kasi, kiedy ona musiała iść do pracy. Ale najważniejsze było to, że byłam pielęgniarką – ich własną, prywatną pielęgniarką na telefon.

Pamiętam Wigilię dwa lata temu. Siedzieliśmy przy stole, a teść nagle zasłabł. Wszyscy wpadli w panikę, tylko ja zachowałam zimną krew. Uratowałam mu życie – dosłownie. Po wszystkim usłyszałam tylko: „Dobrze, że jesteś pielęgniarką”. Ani słowa wdzięczności.

Ale kiedy sama potrzebowałam pomocy…

To był zeszły listopad. Zdiagnozowano u mnie depresję. Praca na oddziale covidowym wykończyła mnie psychicznie i fizycznie. Marek wiedział, ale nie rozumiał. „Przesadzasz”, mówił. „Inni mają gorzej”.

Pewnego dnia po prostu nie wstałam z łóżka. Zadzwoniłam do pracy i powiedziałam, że biorę zwolnienie. Przez tydzień nie wychodziłam z domu. Nikt z rodziny Marka nie zadzwonił zapytać, co się dzieje. Kiedy w końcu pojawiła się Kasia – oczywiście po to, żeby zostawić dzieci pod moją opieką – spojrzała na mnie z dezaprobatą.

– Co ci jest? – zapytała chłodno.

– Jestem chora – odpowiedziałam cicho.

– No tak… Ale dzieci muszę gdzieś zostawić. Dasz radę? – I już jej nie było.

Marek był coraz bardziej nieobecny. Wracał późno z pracy, unikał rozmów. Czułam się coraz bardziej samotna.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do teściowej.

– Mamo… czy mogłaby pani przyjść na chwilę? Źle się czuję…

– Oj Aniu, mam dziś tyle na głowie… Może jutro? Albo pojutrze? – usłyszałam w słuchawce.

Rozłączyłam się i rozpłakałam jak dziecko.

Minęły tygodnie. Powoli wracałam do siebie dzięki terapii i wsparciu mojej mamy – jedynej osoby, która naprawdę była przy mnie.

A potem wszystko wróciło do normy – przynajmniej dla nich. Telefon dzwonił coraz częściej: „Ania, możesz spojrzeć na wyniki moich badań?”, „Ania, a co zrobić z tym kaszlem u małego?”, „Ania, możesz podjechać po leki?”.

Pewnego dnia po dyżurze wróciłam do domu wykończona. Na stole leżała kartka: „Kasia zostawiła dzieci u nas na noc. Musisz je odebrać ze szkoły”. Marek nawet nie zadzwonił.

Wtedy coś we mnie pękło.

Usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać – ale tym razem to był inny płacz. Płacz gniewu i rozczarowania.

Wieczorem Marek wrócił do domu.

– Dlaczego nie odebrałaś dzieci? – zapytał z wyrzutem.

– Bo nie jestem waszą służącą! – wykrzyczałam pierwszy raz od lat.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

– O co ci chodzi?

– O to, że kiedy ja potrzebowałam pomocy, nikt z was nawet nie zadzwonił! Ale kiedy wy czegoś chcecie – jestem zawsze pod ręką!

Marek wzruszył ramionami.

– Przesadzasz…

Wtedy podjęłam decyzję.

Następnego dnia wyłączyłam telefon służbowy i przestałam odbierać prywatne telefony od rodziny Marka. Kiedy Kasia przyszła z dziećmi pod drzwi, powiedziałam spokojnie:

– Przykro mi, ale dziś nie mogę pomóc.

Spojrzała na mnie jak na obcą osobę.

– Co się z tobą stało?

– Zrozumiałam jedno: jeśli sama o siebie nie zadbam, nikt tego za mnie nie zrobi.

Od tamtej pory zaczęli mnie unikać. Marek próbował jeszcze kilka razy przekonać mnie do powrotu do dawnej roli – bezskutecznie.

Czasem zastanawiam się: czy byłam dla nich kiedykolwiek kimś więcej niż wygodnym rozwiązaniem? Czy rodzina to tylko więzy krwi i interesy?

Może czasem trzeba przestać być ratunkiem dla innych i zacząć ratować samą siebie… Co wy byście zrobili na moim miejscu?