Kiedy Miłość Gaśnie: Historia Małżeństwa Zniszczonego Zaniedbaniem

– Znowu wracasz tak późno? – zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Stałam w kuchni, oparta o blat, z rękami splecionymi na piersi. Zegar na ścianie wskazywał 21:37. W garnku stygnęła zupa, której nawet nie spróbował.

Marek rzucił torbę na podłogę i spojrzał na mnie z obojętnością, która bolała bardziej niż każde słowo.

– Praca, Anka. Muszę zarabiać na ten dom – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.

Chciałam krzyknąć, że dom to nie tylko ściany i rachunki. Że dom to my. Ale zamiast tego tylko westchnęłam i zaczęłam sprzątać stół, choć nikt przy nim dziś nie jadł.

Kiedyś było inaczej. Marek był moim światem – zabierał mnie na spacery po Plantach, kupował kwiaty bez okazji, potrafił godzinami słuchać moich opowieści o pracy w bibliotece. Ale od kilku lat wszystko się zmieniło. Po ślubie przytył, przestał dbać o siebie, a ja czułam się coraz bardziej samotna w naszym wspólnym życiu.

Pamiętam pierwszy raz, gdy zasugerowałam wspólne poranne spacery.

– Może pójdziemy jutro do parku? – zaproponowałam z nadzieją.

– Daj spokój, Anka. Jestem zmęczony – odburknął, nie odrywając wzroku od telewizora.

Z czasem przestałam pytać. Zaczęłam chodzić sama, a potem nawet to straciło sens.

W pracy koleżanki pytały:

– Jak tam Marek? Nadal taki romantyczny?

Uśmiechałam się sztucznie i kiwałam głową. W środku czułam się jak oszustka.

Najgorsze były weekendy. Siedzieliśmy razem w salonie, ale każde z nas było w innym świecie. On przed komputerem, ja z książką, choć nie pamiętałam nawet, co czytam. Czasem próbowałam zagaić rozmowę:

– Może obejrzymy coś razem?

– Oglądaj sama – odpowiadał bez emocji.

Zaczęłam zauważać, że coraz częściej patrzę na innych mężczyzn. Nie dlatego, że chciałam zdradzić Marka. Po prostu tęskniłam za uwagą, za tym uczuciem bycia ważną dla kogoś. Nawet sąsiad Tomek, który zawsze mówił mi „dzień dobry” z uśmiechem, wydawał się bardziej zainteresowany moim życiem niż własny mąż.

Pewnego dnia odwiedziła mnie mama.

– Aniu, wyglądasz na zmęczoną. Co się dzieje?

Nie chciałam jej martwić, ale łzy same napłynęły mi do oczu.

– Marek już mnie nie widzi… Jakby mnie nie było – wyszeptałam.

Mama przytuliła mnie mocno.

– Może musicie porozmawiać? Albo… może czas pomyśleć o sobie?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy naprawdę powinnam myśleć o sobie? Przecież przysięgaliśmy sobie miłość na dobre i złe…

Wkrótce potem Marek zaczął coraz częściej zostawać po godzinach. Czułam się jak cień we własnym domu. W łazience piętrzyły się jego brudne ubrania, w kuchni zostawiał po sobie bałagan. Próbowałam rozmawiać:

– Marek, czy ty mnie jeszcze kochasz?

Spojrzał na mnie z irytacją.

– Przestań wymyślać problemy! Wszystko jest dobrze!

Ale nie było dobrze. Czułam się coraz gorzej – fizycznie i psychicznie. Przestałam dbać o siebie. Po co? Dla kogo?

Pewnego wieczoru wrócił później niż zwykle. Pachniał damskimi perfumami. Serce mi zamarło.

– Gdzie byłeś?

– U kolegi z pracy – odpowiedział szybko.

Nie wierzyłam mu. Po raz pierwszy pomyślałam o tym, że może mnie zdradza. Ale nawet to nie bolało tak bardzo jak świadomość, że już dawno przestało mu zależeć.

Zaczęły się kłótnie o drobiazgi: o rachunki, o zakupy, o to, kto wyniesie śmieci. Każda rozmowa kończyła się milczeniem lub trzaskiem drzwi.

W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Szefowa zwróciła mi uwagę:

– Aniu, jesteś ostatnio nieobecna duchem…

Wiedziałam, że muszę coś zmienić. Ale jak odejść od człowieka, którego kiedyś kochałam ponad życie?

Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Wstałam i spojrzałam na Marka śpiącego obok mnie. Był taki obcy…

Napisałam list:

„Marek,
Nie wiem już, kim dla siebie jesteśmy. Próbowałam walczyć o nas, ale czuję się samotna nawet wtedy, gdy jesteśmy razem. Potrzebuję czegoś więcej niż wspólnego adresu i rachunków do zapłacenia. Potrzebuję czułości, rozmowy, zainteresowania…
Nie wiem jeszcze, co zrobię dalej. Ale wiem jedno: nie chcę już być niewidzialna.
Anka”

Rano zostawiłam list na stole i wyszłam do pracy wcześniej niż zwykle.

Tego dnia czułam dziwną ulgę. Jakby ciężar spadł mi z ramion. Po południu zadzwoniła mama:

– Aniu, wszystko w porządku?

– Tak… Chyba pierwszy raz od dawna czuję się wolna – odpowiedziałam przez łzy.

Wieczorem Marek zadzwonił:

– Możemy porozmawiać?

Spotkaliśmy się w parku. Było chłodno, liście szeleszczały pod stopami.

– Przeczytałem twój list – zaczął cicho. – Nie wiedziałem… Nie widziałem…

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.

– Może za późno na naprawę wszystkiego – powiedziałam w końcu. – Ale muszę zacząć żyć dla siebie.

Marek skinął głową ze smutkiem.

Rozstaliśmy się kilka tygodni później. Było trudno – podział majątku, rozmowy z rodziną, tłumaczenie znajomym… Ale każdego dnia uczyłam się być dla siebie ważna.

Czasem mijam Marka na ulicy. Jest smutny, przygarbiony… Może żałuje? Może ja też powinnam była walczyć mocniej? Ale czy można uratować coś, co umarło przez lata zaniedbania?

Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.

Czy naprawdę trzeba stracić siebie, żeby odzyskać własne życie? Czy można jeszcze uwierzyć w miłość po takim rozczarowaniu?