Kiedy Bóg wchodzi bez pukania – opowieść o zimowej nocy, która zmieniła wszystko
— Mamo, jeszcze chwilkę! — Krzyś patrzył na mnie wielkimi, błyszczącymi oczami, a ja czułam, jak zmęczenie rozlewa się po moim ciele niczym ciężka, lepka mgła. Była już prawie dwudziesta trzecia, za oknem śnieg padał gęsto, tłumiąc światło latarni i sprawiając, że świat wydawał się jeszcze bardziej odległy i cichy niż zwykle. Mąż wyszedł na nocną zmianę do fabryki pod Lublinem, a ja zostałam sama w naszym małym mieszkaniu z dwuletnim synkiem.
— Krzysiu, już późno. Tata by powiedział, że trzeba spać — próbowałam przekonać go łagodnym głosem, ale on tylko pokręcił głową i zaczął biegać wokół stołu, śmiejąc się cicho. Westchnęłam. W końcu pomyślałam: niech się jeszcze pobawi, a ja zaparzę sobie herbatę. Może wtedy łatwiej będzie mi zasnąć, kiedy już położę go do łóżka.
W kuchni było zimno. Stare okna przepuszczały wiatr, który świstał gdzieś w szczelinach. Wstawiłam wodę na gaz i oparłam się o blat, patrząc przez okno na pustą ulicę. Przez chwilę poczułam się zupełnie sama — jakby cały świat zniknął razem z ostatnim autobusem do Lublina. Z kuchni dobiegł mnie śmiech Krzysia. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dzieci mają w sobie tyle życia, tyle światła…
Nagle usłyszałam trzask. Serce podskoczyło mi do gardła. Wbiegłam do pokoju — Krzyś stał przy szafce i trzymał w ręku moją ulubioną filiżankę. Na podłodze leżały rozbite kawałki porcelany.
— Krzysiu! — krzyknęłam ostrzej, niż zamierzałam. Malec spojrzał na mnie przestraszony i zaczął płakać. Przykucnęłam przy nim, objęłam go i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Przepraszam… nie chciałam krzyczeć. Po prostu się przestraszyłam.
Przez chwilę siedzieliśmy razem na podłodze, on wtulony we mnie, ja głaszcząca jego jasne włosy. Wtedy usłyszałam coś jeszcze — cichy stukot do drzwi wejściowych. Zamarłam. Kto mógł przyjść o tej porze?
Z sercem bijącym jak oszalałe podeszłam do drzwi i spojrzałam przez wizjer. Nikogo nie było widać. Może to tylko wiatr? Ale wtedy znów — stuk, stuk, stuk… Tym razem wyraźniej.
— Kto tam? — zapytałam drżącym głosem.
Cisza. Tylko śnieg sypał coraz mocniej.
Zastanawiałam się przez chwilę, czy powinnam otworzyć. Może to sąsiadka z dołu? Może coś się stało? Wzięłam głęboki oddech i przekręciłam klucz.
Za drzwiami stał starszy mężczyzna w długim płaszczu i zniszczonej czapce. Jego twarz była poorana zmarszczkami, a oczy miał niezwykle jasne — prawie białe.
— Przepraszam… czy mogę wejść? — zapytał cicho. — Zgubiłem się… Jest tak zimno…
Przez ułamek sekundy zawahałam się. Przecież nie wpuszcza się obcych do domu, zwłaszcza nocą. Ale coś w jego głosie sprawiło, że poczułam dziwny spokój.
— Proszę… tylko na chwilę — powiedziałam niepewnie.
Wszedł powoli do przedpokoju, otrzepał śnieg z ramion i spojrzał na mnie z wdzięcznością.
— Dziękuję… Nie wiem nawet, jak tu trafiłem. Chciałem tylko znaleźć ciepło…
Zaproponowałam mu herbatę i usiedliśmy razem w kuchni. Krzyś patrzył na niego z zaciekawieniem, ale nie bał się — wręcz przeciwnie, podszedł i podał mu swoją ulubioną zabawkę.
— Ma pan wnuki? — zapytałam nieśmiało.
Mężczyzna uśmiechnął się smutno.
— Miałem… Dawno temu. Teraz jestem sam.
Przez chwilę milczeliśmy. Czułam narastające napięcie — czy dobrze zrobiłam? Czy nie naraziłam siebie i dziecka?
Nagle mężczyzna spojrzał mi prosto w oczy.
— Czasem Bóg wchodzi bez pukania — powiedział cicho. — Czasem trzeba po prostu otworzyć drzwi.
Poczułam dreszcz na plecach. Przypomniały mi się wszystkie noce spędzone na modlitwie o zdrowie dla Krzysia, o bezpieczeństwo dla męża, o siłę dla siebie samej. Czy to możliwe, że właśnie teraz ktoś odpowiada na te modlitwy?
Mężczyzna wypił herbatę i podziękował jeszcze raz. Zanim wyszedł, położył mi dłoń na ramieniu.
— Nie bój się ciemności — szepnął. — Nawet w najciemniejszą noc można znaleźć światło.
Zamknęłam za nim drzwi i długo stałam w ciszy, wsłuchując się w bicie własnego serca i oddech śpiącego już Krzysia.
Następnego dnia rano opowiedziałam mężowi o wszystkim. Patrzył na mnie z niedowierzaniem.
— Może to był ktoś potrzebujący… Ale może to był ktoś więcej? — zapytał cicho.
Przez kolejne dni nie mogłam przestać myśleć o tej nocy. O strachu, który ustąpił miejsca dziwnemu poczuciu bezpieczeństwa. O słowach nieznajomego i o tym, jak łatwo zamykamy drzwi przed światem — i przed sobą samymi.
Czasem zastanawiam się: czy to był tylko przypadek? Czy może naprawdę Bóg wchodzi bez pukania wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujemy? A może to my powinniśmy nauczyć się otwierać drzwi — nawet jeśli boimy się tego, co znajdziemy po drugiej stronie?