Gorzka prawda za jednym SMS-em: Jak jeden wyjazd zmienił wszystko
– Aniu, nie zapomnij podlać kwiatów na balkonie, bo znowu zwiędną – rzucił Marek przez ramię, pakując ostatnią koszulę do walizki. Stałam w kuchni, mieszając zupę, i nawet nie spojrzałam w jego stronę. Było wcześnie rano, dzieci jeszcze spały, a ja myślałam tylko o tym, żeby zdążyć z obiadem przed ich powrotem ze szkoły. Marek wyjeżdżał w delegacje regularnie, czasem na dwa dni, czasem na tydzień. Zawsze wracał zmęczony, ale zadowolony, z jakimś drobiazgiem dla dzieci. Tym razem nie czułam niczego niezwykłego – ot, kolejny wyjazd, kolejna samotna kolacja.
Pożegnaliśmy się szybko. On w drzwiach, ja w kuchni. Nawet nie podszedł mnie pocałować. Zawsze tak było – rutyna, która dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Zostałam sama z cichym mieszkaniem i codziennością, której byłam pewna jak własnego oddechu.
Pierwsze dni minęły spokojnie. Praca, dzieci, zakupy, wieczorne rozmowy przez telefon z Markiem – krótkie, rzeczowe: „Jak dzieci?”, „Co u ciebie?”, „Wszystko w porządku”. Nie miałam powodu się martwić. W piątek wieczorem usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty i pomyślałam, że dobrze byłoby obejrzeć jakiś film razem, ale Marek miał wrócić dopiero w niedzielę.
W sobotę rano obudził mnie dźwięk SMS-a. Była szósta trzydzieści. Zaspana sięgnęłam po telefon i zobaczyłam wiadomość od Marka: „Aniu, zaczynam nowe życie. Nie wracam. Przepraszam”.
Przez chwilę patrzyłam na ekran, nie rozumiejąc słów. To musiał być żart. Może ktoś mu ukradł telefon? Może to jakaś głupia pomyłka? Zadzwoniłam do niego od razu – sygnał połączenia i automatyczna sekretarka. Spróbowałam jeszcze raz. I jeszcze raz. Nic.
Serce waliło mi jak oszalałe. Dzieci spały w swoich pokojach, a ja siedziałam na brzegu łóżka i czułam, jak świat zaczyna się chwiać pod moimi stopami. Po godzinie napisałam mu wiadomość: „Co to znaczy? Marek, odezwij się”. Odpowiedzi nie było.
Przez cały dzień chodziłam jak we śnie. Dzieci pytały: „Kiedy tata wróci?”, a ja odpowiadałam wymijająco: „Jeszcze nie wiem, kochanie”. Wieczorem zadzwoniła do mnie jego matka:
– Aniu, Marek do mnie nie dzwonił od kilku dni. Wszystko w porządku?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież nie mogłam jej powiedzieć prawdy – sama jej nie rozumiałam.
Następne dni były najgorsze w moim życiu. Marek nie odbierał telefonów, nie odpisywał na wiadomości. W pracy ledwo funkcjonowałam – szef patrzył na mnie z troską i pytał, czy wszystko w porządku. Kłamałam: „Tak, po prostu jestem zmęczona”.
Po tygodniu przyszła kolejna wiadomość: „Aniu, proszę cię, nie szukaj mnie. To moja decyzja. Znalazłem kogoś innego. Przepraszam”.
To był moment, kiedy poczułam się naprawdę pusta. Jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił dziurę, której nic nie mogło wypełnić. Przez kilka dni nie jadłam, nie spałam. Dzieci patrzyły na mnie z przerażeniem – najstarsza córka próbowała mnie przytulić:
– Mamo, co się dzieje? Tata wróci?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Zaczęły się plotki wśród sąsiadów – ktoś widział Marka z jakąś kobietą w kawiarni w Warszawie. Ktoś inny mówił, że wyjechał za granicę. Każda nowa informacja wbijała mi nóż w serce.
Moja mama przyjechała do mnie po kilku dniach:
– Aniu, musisz się pozbierać dla dzieci. One cię potrzebują.
Ale jak się pozbierać, kiedy wszystko się rozsypało? Przez lata żyliśmy razem – może nie idealnie, ale przecież byliśmy rodziną! Czy naprawdę niczego nie zauważyłam? Czy byłam aż tak ślepa?
Zaczęłam analizować każde nasze wspólne chwile z ostatnich miesięcy: jego milczenie przy kolacji, coraz rzadsze uśmiechy, wieczne zmęczenie… Ale przecież wszyscy są zmęczeni! Praca, dom, dzieci…
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie kobieta:
– Dobry wieczór… Nazywam się Katarzyna Nowak… Proszę mi wybaczyć ten telefon…
Zamarłam.
– Chodzi o Marka… Jesteśmy razem od kilku miesięcy… On bardzo cierpiał… Proszę go zrozumieć…
Nie pamiętam reszty rozmowy. Siedziałam na podłodze w kuchni i płakałam tak głośno, że dzieci przyszły mnie przytulić.
Minęły dwa miesiące. Marek przysłał papiery rozwodowe pocztą. Nie spotkaliśmy się ani razu – wszystko załatwiał przez prawnika.
Dzieci długo nie mogły zrozumieć, dlaczego tata już nie wróci. Najmłodszy syn codziennie pytał: „Mamo, a tata dziś zadzwoni?”. Najstarsza córka zamknęła się w sobie i przestała rozmawiać z koleżankami.
Musiałam nauczyć się żyć od nowa – sama robić zakupy, sama naprawiać cieknący kran, sama chodzić na wywiadówki do szkoły. Każdy dzień był walką z samotnością i poczuciem winy.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam była wcześniej zauważyć sygnały? A może to po prostu życie – czasem ktoś odchodzi bez słowa wyjaśnienia i zostawia nas z pytaniami bez odpowiedzi?
Dziś wiem jedno: można przeżyć nawet największą zdradę i powoli zacząć budować siebie na nowo. Ale czy kiedykolwiek przestanę się bać kolejnego SMS-a o świcie? Czy można jeszcze komuś zaufać po czymś takim?