Gdy babcia gubi siebie: Historia Barbary z Ursynowa
– Mamo, musisz przyjechać. Lena znowu ma gorączkę, a ja nie mogę wziąć wolnego – usłyszałam w słuchawce głos mojej córki, Magdy. Była godzina 6:30 rano, a ja siedziałam jeszcze w szlafroku przy kuchennym stole w moim mieszkaniu na Ursynowie. Zegar tykał głośniej niż zwykle, a herbata stygnęła w kubku z napisem „Najlepsza Babcia”. To już trzeci raz w tym tygodniu. Wzięłam głęboki oddech i odpowiedziałam: – Oczywiście, Magda. Zaraz się zbieram.
Nigdy nie sądziłam, że na emeryturze będę nastawiać budzik na szóstą rano. Przez ponad trzydzieści lat pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu na Banacha. Marzyłam o spokojnych porankach z książką, o wycieczkach rowerowych nad Wisłą, o spotkaniach z koleżankami w kawiarni pod blokiem. Ale życie napisało dla mnie inny scenariusz.
Wszystko zaczęło się niewinnie. – Mamo, możesz nam pomóc z Leną? Przedszkole jest drogie, a Tomek ma teraz nową pracę… – Magda patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, w których zawsze widziałam siebie sprzed lat. Nie umiałam odmówić. Przecież to moja wnuczka. Najpierw były to dwa popołudnia w tygodniu. Potem trzy. Aż nagle stałam się babcią na pełen etat.
– Babciu, gdzie jest mój miś? – krzyczała Lena z pokoju dziecięcego, podczas gdy ja próbowałam zrobić jej śniadanie i jednocześnie odebrać telefon od Magdy. W kuchni pachniało przypalonym mlekiem, a na podłodze leżały rozsypane klocki Lego. Mój świat zamienił się w niekończący się bałagan dziecięcych spraw.
Tomek, mój zięć, często mówił: – Pani Basiu, jesteśmy wdzięczni za wszystko, co pani robi. Ale jego słowa brzmiały jak automatyczna odpowiedź – szybka, bezrefleksyjna. Nikt nie pytał mnie, czy mam własne plany albo czy jestem zmęczona. Moja pomoc stała się oczywistością.
Pewnego wieczoru siedziałam na balkonie i patrzyłam na światła Ursynowa. Słyszałam śmiechy sąsiadek z klatki obok – pani Krystyny i pani Ireny – które zapraszały mnie na wspólny spacer do Lasu Kabackiego. – Basiu, chodź z nami! Będzie ognisko i śpiewanie! – wołała pani Krystyna. – Nie mogę, rano muszę być u Leny – odpowiedziałam cicho. W ich oczach widziałam współczucie i niezrozumienie.
Zaczęłam być rozdrażniona. Kiedy Magda zadzwoniła po raz czwarty w tym tygodniu, nie wytrzymałam: – Magda, ja też potrzebuję trochę czasu dla siebie! Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem tylko: – Ale mamo… zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie. Kiedy byłam w kinie? Kiedy przeczytałam książkę od początku do końca? Kiedy byłam po prostu Basia – nie babcia, nie mama, nie opiekunka?
Następnego dnia odebrałam Lenę z przedszkola. Pani Aneta, wychowawczyni, uśmiechnęła się do mnie ciepło: – Pani Basiu, jest pani niesamowitą babcią! Ale proszę pamiętać też o sobie. Jej słowa zabolały bardziej niż się spodziewałam.
Wieczorem wyjęłam stary album ze zdjęciami. Patrzyłam na młodą kobietę z błyskiem w oku – to byłam ja. Przypomniały mi się spacery po Starym Mieście, wyjazdy nad morze z przyjaciółkami, śmiech przy kawie w „Bliklego”. Gdzie podziała się ta kobieta?
Następnego ranka usiadłam przy stole z Magdą i Tomkiem. – Musimy porozmawiać – zaczęłam ostrożnie. – Potrzebuję więcej czasu dla siebie. Kocham was i Lenę nad życie, ale nie mogę być tylko babcią.
Magda spojrzała na mnie z wyrzutem: – Ale mamo, co mamy zrobić? Nie damy rady sami… Tomek milczał i patrzył w stół.
Czułam łzy pod powiekami, ale mówiłam dalej: – Rozumiem waszą sytuację, ale ja też mam prawo do własnego życia. Pomogę wam, ale nie codziennie. Spróbujcie znaleźć przedszkole albo opiekunkę chociaż na kilka dni w tygodniu.
W powietrzu zawisło napięcie. Magda rozpłakała się: – Myślałam, że sprawia ci to radość…
Przytuliłam ją: – Sprawia mi radość bycie z Leną. Ale potrzebuję też czasu dla siebie. Jeśli nie będę szczęśliwa ja, nie będę dobra dla was.
Pierwsze dni były trudne. Czułam wyrzuty sumienia – czy jestem egoistką? Ale potem poszłam z panią Krystyną i Ireną do Lasu Kabackiego na ognisko. Siedziałyśmy pod drzewami, śpiewałyśmy stare piosenki i poczułam spokój, jakiego dawno nie znałam.
Magda z czasem przywykła do nowej sytuacji. Lena częściej chodziła do przedszkola, a ja miałam wreszcie czas na książki i długie śniadania na balkonie. Czasem jeszcze wracało poczucie winy – ale wiedziałam już, że zrobiłam dobrze.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: dlaczego tak trudno powiedzieć własnym dzieciom „nie”? Gdzie przebiega granica między miłością do rodziny a miłością do siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?