Dzieci przy stole, a ja w kuchni: Czy ktoś zauważył, że mnie zabrakło?

— Mamo, a gdzie jest ketchup? — krzyknął Kuba z jadalni, stukając widelcem o talerz.

Zamieszałam w garnku zupę, czując jak pot spływa mi po karku. W kuchni pachniało koperkiem i smażoną cebulą, a ja po raz kolejny próbowałam rozciągnąć czas, żeby zdążyć ze wszystkim. Woda bulgotała, ziemniaki już miękkie, a ja wciąż w fartuchu, z rozmazanym tuszem pod oczami.

— W lodówce, na górnej półce! — odpowiedziałam, starając się nie podnieść głosu.

— Nie ma! — wrzasnął młodszy Bartek, który zawsze musiał mieć ostatnie słowo.

Zacisnęłam zęby. Odkąd zostałam sama z chłopcami po odejściu Marka, każdy dzień był jak walka na dwa fronty. Praca w sklepie spożywczym od rana do popołudnia, potem szybki bieg do domu, zakupy pod pachą, gotowanie, pranie, odrabianie lekcji z Bartkiem, rozmowy z nauczycielami Kuby. I wieczne poczucie winy — że nie jestem wystarczająco dobrą matką.

Weszłam do jadalni z miską zupy. Dzieci już siedziały przy stole, rozmawiając o czymś cicho. Kuba miał słuchawki na szyi i co chwilę zerkał na telefon. Bartek bawił się łyżką, rozlewając rosół na obrus.

— Proszę, jedzcie póki ciepłe — powiedziałam, stawiając miskę na stole.

— A ty nie jesz? — zapytał Kuba bez przekonania.

— Zaraz dołączę — skłamałam. W rzeczywistości nie miałam ochoty jeść. Zmęczenie ściskało mi żołądek.

Usiadłam na krześle w kuchni i przez uchylone drzwi słuchałam ich rozmów. Bartek opowiadał o nowym koleżance z klasy, Kuba narzekał na nauczyciela matematyki. Ich głosy mieszały się z dźwiękiem łyżek uderzających o talerze. Przez chwilę poczułam dumę — sama ich wychowuję, daję radę. Ale zaraz potem przyszła fala smutku. Czy oni w ogóle widzą mnie jako kogoś więcej niż kucharkę i sprzątaczkę?

Telefon zadzwonił. To była mama.

— Aniu, jak tam u was? — zapytała cicho.

— Dobrze, dzieci jedzą kolację — odpowiedziałam automatycznie.

— A ty?

Zawahałam się.

— Ja… zaraz coś zjem.

Mama westchnęła ciężko.

— Nie możesz tak ciągle wszystkiego robić sama. Może przyjadę na weekend i ci pomogę?

Poczułam łzy pod powiekami.

— Nie trzeba, mamo. Dam radę.

Po rozmowie wróciłam do kuchni. Zmywałam naczynia, słysząc śmiech dzieci zza ściany. Przypomniałam sobie czasy, gdy Marek jeszcze z nami był. Było biednie, ale jakoś raźniej. Teraz wszystko było na mojej głowie. Nawet kiedy dzieci pytały o ojca, nie wiedziałam co powiedzieć.

Wieczorem Kuba wszedł do kuchni.

— Mamo… mogę iść jutro do kina z chłopakami?

Spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem.

— A lekcje odrobione?

Przewrócił oczami.

— Tak…

— To idź. Tylko wróć przed dziewiątą.

Uśmiechnął się blado i wyszedł bez słowa „dziękuję”.

Bartek przyszedł chwilę później.

— Mamo… a możesz mi pomóc z zadaniem?

Przysiadłam obok niego przy stole. Patrzył na mnie wielkimi oczami.

— Dlaczego tata już nie mieszka z nami? — zapytał nagle.

Zatkało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć.

— Czasem dorośli się kłócą i nie potrafią już być razem — odpowiedziałam cicho.

Bartek spuścił głowę.

— Ale ja bym chciał, żebyśmy byli razem…

Objęłam go ramieniem i poczułam jak łzy ciekną mi po policzkach. Nie mogłam mu tego dać. Mogłam tylko być obok i starać się każdego dnia.

Gdy dzieci poszły spać, usiadłam przy stole i spojrzałam na pusty talerz przed sobą. W domu panowała cisza. Zegar tykał monotonnie.

Przypomniałam sobie własne dzieciństwo — mama zawsze była obecna, tata wracał późno z pracy, ale nigdy nie brakowało nam ciepła ani wsparcia. Teraz ja byłam tą matką — niewidzialną bohaterką codzienności.

Czasem marzę o tym, żeby ktoś zapytał: „A jak ty się czujesz?” Żeby ktoś zauważył moje zmęczenie i samotność. Ale wiem też, że dzieci są jeszcze za małe, by to zrozumieć. Może kiedyś docenią te wszystkie wieczory spędzone przy stole, te rozmowy i ciepłe posiłki.

Czasem myślę: ile jeszcze wytrzymam? Czy można być dobrą matką i nie zatracić siebie? Czy ktoś kiedyś zauważy, że mnie zabrakło?