Dwie twarze jednego życia: Moja historia z Pawłem

— Paweł, gdzie byłeś wczoraj wieczorem? — zapytałam, ledwo powstrzymując łzy. Była druga w nocy, a on wszedł do mieszkania cicho, jakby chciał się ukryć przed całym światem. Jego koszula była wygnieciona, a na szyi czułam obcy zapach perfum. Przez chwilę patrzył na mnie zaskoczony, potem odwrócił wzrok.

— Mieliśmy spotkanie w pracy, przeciągnęło się… — mruknął, zdejmując buty.

Nie uwierzyłam mu. Od miesięcy czułam, że coś jest nie tak. Paweł wracał coraz później, chował telefon, a kiedy dzwoniłam, często nie odbierał albo rozłączał się po kilku sekundach. Nasza córka, Zosia, pytała czasem: „Mamo, czemu tata jest taki smutny?” Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Przez lata byliśmy zgodnym małżeństwem. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie — on był duszą towarzystwa, ja raczej cicha i nieśmiała. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Podgórzu. Cieszyliśmy się każdą chwilą: pierwszym samochodem, narodzinami Zosi, wspólnymi wakacjami nad Bałtykiem. Ale od pewnego czasu czułam się jak statystka w jego życiu.

Pewnego dnia Paweł zostawił telefon na stole. Nie chciałam być tą żoną, która grzebie w cudzych rzeczach… Ale ciekawość i strach były silniejsze. Znalazłam wiadomości od kobiety o imieniu Marta. „Tęsknię za tobą”, „Kiedy znowu się zobaczymy?” — czytałam z rosnącym niedowierzaniem. Zrobiło mi się słabo.

Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. Nie mogłam jeść ani spać. W pracy popełniałam błędy, a szefowa patrzyła na mnie z troską: „Karolina, wszystko w porządku?”

W końcu postanowiłam działać. Zadzwoniłam do Marty. Głos drżał mi ze zdenerwowania.

— Dzień dobry, tu Karolina… żona Pawła.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Żona? — powtórzyła cicho. — Paweł mówił mi, że jest po rozwodzie od dwóch lat…

Poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami. Marta była tak samo oszukana jak ja. Umówiłyśmy się na spotkanie w kawiarni przy Rynku. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie — dwie kobiety zranione przez tego samego mężczyznę. Pokazała mi zdjęcia Pawła z jej synkiem na placu zabaw.

— Myślałam, że znalazłam kogoś na całe życie — powiedziała przez łzy.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez chwilę poczułam nawet współczucie dla Marty — była tylko kolejną ofiarą jego kłamstw.

Wieczorem czekałam na Pawła w domu. Gdy wszedł, spojrzałam mu prosto w oczy.

— Wiem o wszystkim — powiedziałam spokojnie.

Zbladł i usiadł ciężko na krześle.

— Karolina… To nie tak…

— To dokładnie tak! Kłamałeś mnie i Marcie przez dwa lata! Jak mogłeś?

Zaczął płakać. Nigdy wcześniej nie widziałam go takiego — złamanego, bezradnego.

— Bałem się… Nie chciałem nikogo skrzywdzić… Wszystko wymknęło się spod kontroli…

Przez chwilę zrobiło mi się go żal. Ale potem poczułam gniew — za wszystkie noce spędzone samotnie, za łzy Zosi, za własne poczucie winy.

Rozpoczęły się tygodnie pełne kłótni i rozmów bez końca. Paweł próbował naprawić sytuację: przynosił kwiaty, pisał listy, prosił o drugą szansę. Ale ja już nie potrafiłam mu zaufać.

Najgorsze było powiedzieć o wszystkim Zosi. Miała wtedy jedenaście lat.

— Mamusiu, czy tata nas już nie kocha?

Przytuliłam ją mocno.

— Kochanie, tata popełnił błąd. Ale zawsze będzie twoim tatą.

Moja mama dowiedziała się przypadkiem. Przyszła do mnie z ciastem i zobaczyła mnie zapłakaną.

— Karolinko… Co się dzieje?

Opowiedziałam jej wszystko. Zaczęła płakać razem ze mną.

— Myślałam, że Paweł to porządny chłopak… — wyszeptała.

Przez kilka miesięcy żyliśmy jak obcy pod jednym dachem. Paweł spał na kanapie w salonie, ja z Zosią w sypialni. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, ale koleżanki widziały prawdę w moich oczach.

W końcu zdecydowałam się na rozwód. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Bałam się samotności, reakcji rodziny i tego, jak poradzi sobie Zosia.

Paweł wyprowadził się do wynajętej kawalerki na Nowej Hucie. Próbował utrzymać kontakt z córką — zabierał ją do kina i na lody. Ja zaczęłam chodzić na terapię i spotykać się z przyjaciółkami częściej niż kiedykolwiek wcześniej.

Minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Nadal czasem budzę się w nocy z uczuciem pustki i żalu. Ale nauczyłam się żyć dla siebie i dla Zosi. Otworzyłam własną pracownię ceramiczną — zawsze o tym marzyłam. Poznałam nowych ludzi, zaczęłam podróżować po Polsce z córką.

Czasem spotykam Pawła przypadkiem na ulicy. Wygląda na zmęczonego i przygaszonego. Rozmawiamy krótko o Zosi i jej sukcesach w szkole muzycznej.

Marta napisała mi kiedyś wiadomość: „Dziękuję ci za szczerość i wsparcie”. Utrzymujemy kontakt — stałyśmy się sobie bliskie przez wspólny ból.

Patrzę dziś na siebie sprzed kilku lat i nie poznaję tej kobiety: cichej, uległej, wiecznie czekającej na cud. Teraz wiem, że zasługuję na prawdę i szacunek — nawet jeśli oznacza to samotność.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet wokół mnie żyje w podobnym kłamstwie? Ile z nas milczy ze strachu przed zmianą? Czy lepiej znać bolesną prawdę czy żyć w słodkiej iluzji? Co wy byście wybrali?