Dwie synowe, jedno podziękowanie – i cała prawda o rodzinie

– No i co, znowu muszę to wszystko ogarniać sama? – mruknęłam pod nosem, patrząc na stertę talerzy w kuchni. W salonie rozbrzmiewały śmiechy, a ja czułam, jak narasta we mnie frustracja. To był dzień urodzin mojej teściowej, pani Haliny. Cała rodzina zebrała się w jej mieszkaniu na warszawskim Mokotowie: mój mąż Tomek, jego brat Paweł z żoną Karoliną, dzieciaki, nawet ciotka Jadzia z Radomia. A ja – ja znowu w kuchni.

Karolina weszła do kuchni, stukając obcasami o kafelki. Miała na sobie nową sukienkę od znanej projektantki, paznokcie świeżo zrobione w salonie. Spojrzała na mnie z góry.

– Ty jeszcze tu? – zapytała z udawaną troską. – Ja już wszystko zrobiłam, co mogłam. Paznokcie mi się łamią od tych talerzy.

Przewróciłam oczami. Karolina zawsze była taka sama – perfekcyjna na zewnątrz, ale niechętna do pomocy. Zresztą ja też nie byłam święta. Lubiłam zadbane dłonie, modne ubrania, czasem nawet bardziej niż gotowanie czy sprzątanie. Ale dziś czułam się jak służąca.

Wróciłyśmy do salonu. Teściowa siedziała na fotelu, otoczona prezentami i kwiatami. Wszyscy czekali na jej przemówienie. Halina spojrzała na nas z uśmiechem.

– Chciałam podziękować moim synowym – powiedziała głośno. – Ani i Karolinie. Bez was ta uroczystość by się nie udała!

Wszyscy zaczęli bić brawo. Poczułam ukłucie dumy, ale też coś gorzkiego w środku. Karolina uśmiechała się szeroko, jakby to ona sama wszystko przygotowała.

Po chwili zaczęły się rozmowy przy stole. Ciotka Jadzia nachyliła się do mnie:

– Aniu, ty to masz szczęście do teściowej! Taka wdzięczna kobieta.

Uśmiechnęłam się blado. W rzeczywistości relacje z Haliną były trudne. Zawsze porównywała mnie do Karoliny: która ma ładniejsze paznokcie, która lepiej wygląda na zdjęciach z wakacji, która szybciej wraca do formy po porodzie.

Karolina tymczasem rozmawiała z kuzynką o nowym salonie fryzjerskim.

– Wiesz, Magda, teraz modne są paznokcie w kolorze nude. Ja już nie mogę patrzeć na te czerwone u Ani – rzuciła głośno.

Zrobiło mi się przykro. Czułam się oceniana nie za to, co zrobiłam dla rodziny, tylko za wygląd.

Po obiedzie teściowa poprosiła nas obie do kuchni.

– Dziewczyny, wiem, że nie zawsze jest łatwo – zaczęła cicho. – Ale cieszę się, że jesteście częścią naszej rodziny.

Karolina spojrzała na mnie z ukosa.

– My też się cieszymy – odpowiedziała chłodno.

Wyszłyśmy z kuchni bez słowa. W drodze do domu Tomek próbował mnie pocieszyć:

– Nie przejmuj się Karoliną. Ona zawsze była zazdrosna o uwagę mamy.

Ale ja wiedziałam swoje. Z Karoliną łączyło mnie więcej niż tylko rodzina – obie byłyśmy trochę zagubione w tym świecie oczekiwań i pozorów. Obie chciałyśmy być docenione, ale żadna nie potrafiła tego okazać drugiej.

Wieczorem siedziałam przed lustrem i patrzyłam na swoje dłonie. Paznokcie rzeczywiście były czerwone – mój ulubiony kolor od lat. Przypomniałam sobie dzieciństwo: mama zawsze powtarzała mi, że najważniejsze to być sobą.

A może właśnie o to chodzi? Może za bardzo przejmuję się tym, co myśli Karolina? Może ona też czuje się niewystarczająca?

W tej rodzinie każdy gra swoją rolę: teściowa – matkę rodu, Karolina – perfekcyjną synową, ja – tę „drugą”. Ale czy naprawdę musimy się porównywać? Czy nie lepiej byłoby po prostu być szczerymi wobec siebie?

Może kiedyś odważę się powiedzieć Karolinie, co naprawdę czuję. A może ona pierwsza zrobi krok w moją stronę?

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich rodzinnych uroczystości przed nami? Czy kiedykolwiek przestaniemy udawać i zaczniemy być sobą? Co wy byście zrobili na moim miejscu?