„Dlaczego odradzam mojej córce odejście od bogatego męża”: Pozory szczęścia i cena wyborów

– Mamo, nie rozumiesz! Ja już nie mogę tak żyć! – krzyknęła Marta, rzucając kluczami na stół. Jej głos drżał, a oczy błyszczały od łez. Stałam w kuchni, ścierając ręce o fartuch, i czułam, jak serce ściska mi się z bólu.

– Cicho, dzieci śpią – szepnęłam, choć sama miałam ochotę krzyczeć. – Usiądź, porozmawiajmy spokojnie.

Marta opadła na krzesło. Jej ramiona trzęsły się od tłumionych emocji. Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko tykaniem starego zegara po dziadku. W tej ciszy słyszałam wszystko: jej rozczarowanie, mój strach i echo dawnych wyborów.

– On mnie nie kocha, mamo. Dla niego liczą się tylko pieniądze, firma, znajomi. Ja… ja jestem jak mebel w tym domu! – wybuchła nagle.

Patrzyłam na nią i widziałam siebie sprzed lat. Te same oczy, ten sam upór. Ale życie Marty było inne niż moje. Ona miała wszystko: dom z ogrodem w Wilanowie, samochód z salonu, dzieci w prywatnej szkole. Ja całe życie walczyłam o każdy grosz, odkładałam na czarną godzinę i modliłam się, żeby starczyło do pierwszego.

– Marto… – zaczęłam ostrożnie. – Wiem, że nie jest łatwo. Ale czy naprawdę chcesz to wszystko zostawić? Dla dzieci? Dla siebie?

Spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Ty zawsze myślisz tylko o pieniądzach! – syknęła. – A ja chcę być szczęśliwa!

Zamilkłam. Przypomniałam sobie noc sprzed dwudziestu lat, kiedy ojciec Marty wrócił pijany do domu i wykrzyczał mi w twarz, że jestem nikim. Pamiętam zimno w mieszkaniu na Pradze, kiedy nie było na węgiel. Pamiętam, jak Marta płakała pod kołdrą, bo koleżanki śmiały się z jej butów z lumpeksu.

– Nie rozumiesz… – szepnęłam bardziej do siebie niż do niej.

Ale Marta już nie słuchała. Wstała gwałtownie i zaczęła chodzić po kuchni.

– On mnie zdradza! Wiem o tym! Wszyscy wiedzą! Nawet jego matka mi to powiedziała! – jej głos był coraz wyższy.

Poczułam, jak ogarnia mnie panika. Zdrada? Tego się nie spodziewałam. Zawsze myślałam o Rafale jak o porządnym chłopaku z dobrej rodziny. Jego ojciec miał firmę budowlaną, matka była nauczycielką matematyki. Kiedy Marta go poznała na studiach prawniczych, byłam dumna. Wreszcie ktoś docenił moją córkę.

– A dzieci? – zapytałam cicho.

Marta zatrzymała się przy oknie i spojrzała w ciemność.

– One widzą więcej niż myślisz – odpowiedziała po chwili. – Słyszą nasze kłótnie. Widzą, jak płaczę w łazience.

Usiadłam ciężko na krześle. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć: „Zostaw go! Zasługujesz na więcej!” Ale coś mnie powstrzymało. Może strach? Może wspomnienie własnej biedy?

– Marto… życie to nie bajka – zaczęłam powoli. – Ja wiem, co to znaczy być samotną matką. Wiem, co to znaczy liczyć każdy grosz i patrzeć dzieciom w oczy, kiedy nie masz im co dać na śniadanie.

Marta spojrzała na mnie z bólem.

– Ale ja nie chcę żyć dla pieniędzy! Chcę być kochana!

W tej chwili drzwi do kuchni uchyliły się i do środka wsunął się mały Michałek, jej syn.

– Mamo… czemu płaczesz? – zapytał cicho.

Marta uklękła przy nim i przytuliła go mocno.

– Nic się nie stało, kochanie…

Patrzyłam na nich i czułam bezsilność. Chciałam chronić Martę przed wszystkim złym na świecie, ale wiedziałam, że nie mogę za nią podjąć tej decyzji.

Po powrocie do domu długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy dobrze robię? Czy powinnam ją wspierać w rozwodzie? Czy może powinnam przekonać ją do walki o rodzinę?

Następnego dnia zadzwonił Rafał.

– Pani Aniu… Marta u pani była? – zapytał zmęczonym głosem.

– Była – odpowiedziałam chłodno.

– Proszę jej powiedzieć… ja ją kocham. Naprawdę. Tylko… wszystko się posypało po śmierci mojego ojca. Firma ledwo zipie, matka chora… Ja nie wiem już sam…

Słuchałam go i czułam narastającą złość. Jak zawsze – mężczyzna pogubił się w życiu i oczekuje współczucia od kobiety.

– Rafał… ona cierpi – powiedziałam ostro. – Jeśli ją kochasz, to walcz o nią. Nie o firmę!

Rozłączył się bez słowa.

Przez kolejne tygodnie Marta coraz częściej nocowała u mnie z dziećmi. Rafał dzwonił rzadziej. W końcu przyszedł list od adwokata – pozew rozwodowy.

Wtedy przyszła do mnie teściowa Marty – pani Helena.

– Aniu… czy ty naprawdę chcesz rozwodu tych dzieci? – zapytała cicho przy herbacie.

Spojrzałam na nią bezradnie.

– Ja chcę tylko szczęścia mojej córki…

Helena westchnęła ciężko.

– A ja chcę szczęścia wnuków. Wiesz, co to znaczy być dzieckiem rozwiedzionych rodziców? Mój brat całe życie pił przez to…

Milczałyśmy długo.

W końcu Marta podjęła decyzję: wyprowadziła się do mnie na stałe z dziećmi. Rafał próbował ją zatrzymać – kwiaty, prezenty, obietnice terapii małżeńskiej. Ale ona była nieugięta.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole.

– Mamo… boję się przyszłości – powiedziała cicho Marta. – Boję się biedy. Boję się samotności. Ale bardziej boję się życia bez miłości.

Objęłam ją mocno i poczułam łzy na policzku.

Dziś minął rok od rozwodu Marty. Mieszka ze mną w dwupokojowym mieszkaniu na Ochocie. Pracuje jako prawniczka w małej kancelarii. Nie jest jej łatwo – czasem brakuje na wakacje dla dzieci czy nowy komputer do szkoły. Ale widzę w jej oczach spokój, którego nigdy wcześniej nie miała.

Czasem zastanawiam się: czy dobrze zrobiłam? Czy powinnam była mocniej walczyć o jej małżeństwo? Czy szczęście naprawdę jest ważniejsze od bezpieczeństwa?

A może każda matka musi kiedyś pozwolić córce popełnić własne błędy?

Czy wy też mieliście takie dylematy? Co byście zrobili na moim miejscu?