„Dlaczego nie jesteś jak Ania?” – Polska noc pełna wyrzutów
– Dlaczego nie możesz być jak Ania? – głos Pawła rozbrzmiewał w kuchni, odbijając się od kafelków jak zimny, metaliczny dźwięk. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w ciepłej wodzie, szorując talerze po szybkim, codziennym obiedzie. Zamarłam.
Ania. Żona jego najlepszego przyjaciela, Tomasza. Zawsze uśmiechnięta, zawsze z perfekcyjnie nakrytym stołem, z trzema daniami na niedzielny obiad i domem pachnącym świeżo upieczonym ciastem. Ja? Ja ledwo miałam siłę ugotować zupę i podsmażyć kotlety po ośmiu godzinach pracy w biurze rachunkowym i godzinie stania w korkach na Trasie Łazienkowskiej.
– Może dlatego, że nie jestem Anią – odpowiedziałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu. Paweł westchnął ciężko i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami. Zostałam sama z dźwiękiem kapiącej wody i własnym roztrzęsionym oddechem.
Nie zawsze tak było. Kiedyś śmialiśmy się razem, gotowaliśmy wspólnie makaron z sosem ze słoika i byliśmy szczęśliwi. Ale od kiedy Paweł zaczął częściej spotykać się z Tomaszem i Anią, coś się zmieniło. Zaczął wracać do domu z opowieściami o ich idealnych kolacjach, o tym, jak Ania piecze chleb i robi domowe przetwory. Każda taka historia była jak kolejne ukłucie.
Wieczorem leżałam w łóżku, słysząc jak Paweł przewraca się z boku na bok. W końcu odezwał się:
– Wiesz, ja po prostu chciałbym czasem poczuć się jak u nich. Tak… domowo.
Zacisnęłam powieki. Czy naprawdę dom to tylko zapach ciasta i czysty obrus? Czy nie liczy się to, że staram się każdego dnia? Że zarabiam na wspólne wakacje, że pamiętam o jego urodzinach, że kupuję mu ulubione piwo?
Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Magda, zauważyła moje rozkojarzenie.
– Coś się stało? – zapytała delikatnie.
Opowiedziałam jej wszystko. Magda pokiwała głową.
– U mnie jest podobnie. Mój Bartek ciągle porównuje mnie do swojej siostry – mówi, że ona wszystko ogarnia, dzieci zawsze czyste, dom lśni…
Poczułam ulgę. Nie jestem sama. Może to jakaś polska plaga – te porównania, te oczekiwania nierealne do spełnienia.
Po powrocie do domu Paweł siedział przy stole z telefonem. Przez chwilę patrzyłam na niego w milczeniu.
– Paweł – zaczęłam niepewnie – czy ty naprawdę myślisz, że byłbyś szczęśliwszy z kimś takim jak Ania?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Nie o to chodzi… Po prostu czasem chciałbym poczuć się wyjątkowo. Jakby ktoś się postarał.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
– A ja? Ja się nie staram? – głos mi zadrżał.
Paweł spuścił wzrok.
– Przepraszam. Może za bardzo się zapędziłem…
Przez kolejne dni próbowałam być „jak Ania”. Upiekłam szarlotkę według przepisu z internetu – spaliłam ją od spodu. Zrobiłam rosół – był za tłusty. Nakryłam stół białym obrusem – Paweł rozlał barszcz i zostawił plamę nie do sprania.
W końcu usiadłam wieczorem na kanapie i rozpłakałam się na głos. Paweł przyszedł, usiadł obok i objął mnie nieporadnie.
– Przepraszam cię – powiedział cicho. – Chyba nie doceniałem tego, co mam.
Nie odpowiedziałam od razu. Potrzebowałam czasu.
Kilka dni później zadzwoniła mama.
– Dziecko, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś cię gryzie.
Opowiedziałam jej wszystko. Mama westchnęła:
– Ja też przez lata próbowałam być jak twoja ciotka Basia. Zawsze miała wszystko pod linijkę… A potem twój tata zostawił ją dla kobiety, która nawet nie umiała zrobić jajecznicy.
Zaśmiałam się przez łzy.
– Może powinnam przestać próbować być kimś innym?
Mama pokiwała głową przez telefon:
– Bądź sobą. Jeśli komuś to nie wystarcza… to jego problem.
Tego wieczoru powiedziałam Pawłowi:
– Nie będę już udawać Ani. Jeśli chcesz mieć żonę jak ona, musisz sobie ją znaleźć gdzie indziej.
Spojrzał na mnie długo.
– Nie chcę nikogo innego. Chcę ciebie… tylko czasem zapominam, ile dla mnie robisz.
Od tamtej pory staramy się rozmawiać więcej o tym, czego naprawdę potrzebujemy. Czasem gotuję coś specjalnego – ale tylko wtedy, kiedy mam na to ochotę. Paweł częściej pomaga mi w kuchni. Zdarza nam się kłócić o drobiazgi: o rozrzucone skarpetki czy brudne kubki po kawie. Ale już nie porównuje mnie do Ani.
Czasem jednak wracam myślami do tamtej rozmowy w kuchni i zastanawiam się: dlaczego tak łatwo ranimy tych, których kochamy najbardziej? Czy naprawdę szczęście mierzy się ilością upieczonych ciast?
A wy? Czy też czuliście kiedyś ciężar cudzych oczekiwań? Jak sobie z tym radzicie?