Czy jeszcze jestem potrzebna? Historia matki, która czeka na telefon od syna
– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, oddzwonię później – usłyszałam w słuchawce głos mojego syna, Michała. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, połączenie zostało przerwane. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na parującą herbatę i zastanawiałam się, kiedy to się stało. Kiedy mój jedyny syn przestał mieć dla mnie czas?
Jeszcze kilka lat temu nasz dom tętnił życiem. Michał biegał po podwórku z kolegami, a ja z okna wołałam go na obiad. Zawsze byłam przy nim – na wywiadówkach, podczas chorób, w chwilach radości i smutku. Po śmierci męża to ja byłam jego całym światem. Robiłam wszystko, żeby miał lepsze życie niż my z ojcem. Pracowałam na dwa etaty, żeby mógł studiować w Warszawie. Pamiętam, jak płakałam ze szczęścia, gdy dostał pierwszą pracę w banku.
Potem poznał Agnieszkę. Była miła, uśmiechnięta, choć zawsze czułam, że nie do końca mnie akceptuje. Mimo to starałam się być najlepszą teściową – pomagałam im finansowo, opiekowałam się wnukami, kiedy tylko prosili. Kiedy urodziła się Zosia, a potem Staś, byłam pierwszą osobą, która ich przytulała poza rodzicami. Wydawało mi się, że jestem częścią ich życia.
Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Najpierw Michał coraz rzadziej dzwonił. Tłumaczył się pracą, obowiązkami. Potem wizyty stawały się coraz krótsze i rzadsze. Wnuki rosły, a ja widziałam je głównie na zdjęciach przesyłanych przez WhatsAppa. Próbowałam inicjować spotkania – zapraszałam na niedzielny obiad, proponowałam wspólne wyjście do zoo. Zawsze słyszałam: „Mamo, nie damy rady”, „Może innym razem”, „Dzieci mają zajęcia”.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam do nich bez zapowiedzi. Stałam pod drzwiami z ciastem drożdżowym w rękach. Otworzyła Agnieszka – była wyraźnie zaskoczona.
– Och… Cześć pani Heleno…
– Dzień dobry, pomyślałam, że was odwiedzę.
– Michała nie ma w domu, dzieci mają lekcje online…
Zaproponowała mi herbatę, ale czułam się jak intruz. Siedziałam w salonie pełnym zabawek i zdjęć rodzinnych – na żadnym nie było mnie.
Kiedy wróciłam do domu, długo płakałam. Zaczęłam analizować swoje życie – czy coś zrobiłam źle? Czy za bardzo go kochałam? Czy może właśnie za mało? Próbowałam rozmawiać z Michałem o tym, co czuję.
– Mamo, przecież wiesz, że cię kochamy – odpowiedział zniecierpliwiony. – Ale mamy swoje życie.
– Ja wiem… Ale czasem czuję się bardzo samotna.
– Przesadzasz. Przecież dzwonimy.
Od tamtej pory dzwonią jeszcze rzadziej. Czasem mam wrażenie, że przeszkadzam im swoim istnieniem. W święta przyjeżdżają na godzinę – szybko zjadają obiad i wracają do siebie. Wnuki nie pamiętają już moich bajek ani smaku moich pierogów.
Sąsiadka Zofia mówi mi: „Heleno, takie czasy. Młodzi mają swoje sprawy”. Ale ja pamiętam swoją mamę – odwiedzałam ją co tydzień, nawet kiedy byłam zmęczona po pracy. Teraz siedzę sama w pustym mieszkaniu i czekam na telefon, który coraz rzadziej dzwoni.
Czasem myślę o tym wszystkim nocą. Czy to naprawdę tak musi być? Czy rodzina to już tylko wspomnienie? Może powinnam nauczyć się żyć sama ze sobą? Ale jak pogodzić się z tym, że dla najbliższych stałam się niewidzialna?
Może to ja powinnam coś zmienić? Może powinnam przestać czekać i zacząć żyć dla siebie? Ale jak to zrobić po tylu latach życia dla innych?
Czy naprawdę już nikomu nie jestem potrzebna? Czy ktoś jeszcze pamięta o tym, ile serca można oddać drugiemu człowiekowi? Może to pytanie warto zadać nie tylko sobie…